• parafiaprokocim
  • 2023-11-05
  • 0 Komentarzy

Homilia została przygotowana i miała być wygłoszona w niedzielę 05.11.2023 r.

 

Umiłowani przez Boga

Tematem dzisiejszych czytań jest przestroga przed obłudą w religii. Obłuda to choroba ludzkiego ducha, która zagraża ludziom, instytucjom, ale również każdej religii, niszcząc wszystko to od środka i zakłamując rzeczywistość. Życie i wiara chrześcijan nie jest tu wyjątkiem. Każdy z nas jest narażony na niebezpieczeństwo stania się obłudnikiem. Trzeba zatem czuwać nad samym sobą i pomagać uniknąć tego niebezpieczeństwa innym, bowiem takie samozakłamanie jest zaraźliwe. W jaki sposób?

W naszym chrześcijańskim życiu wiary nie wystarczy polegać na swojej pobożności i swojej dobrej woli. Nie wystarczy uznawać siebie za wierzącego. Trzeba jeszcze wiedzieć dlaczego wierzę? Trzeba zatem włączyć rozumny krytycyzm, postawić mądre pytania, wzbudzić słuszne wątpliwości. Taki krytycyzm o wiele bardziej przysłuży się zachowaniu wiary, niż usypiająca pewność ludzi religijnie sytych. Ludzie ci stają się duchowo ociężali. Nie stawiają już sobie żadnych ważnych pytań. Są bowiem przekonani, że niczego o Bogu i wierze nie muszą wiedzieć, wystarczy że od lat powtarzają te same formuły. Albo też, że już wszystko o Bogu i człowieku wiedzą, co wiedzieć należy. Bez wątpliwości wyrokują o swojej doskonałości i pobożności. A przecież obłuda i towarzyszące jej wady: pycha, fałsz, przesąd, uprzedzenia…– mogą skalać nawet najpiękniejszą religijną tradycję. Jak to możliwe?

Religia żyje w relacjach: człowieka do Boga, Boga do człowieka, ludzi między sobą. Obłuda zaburza te relacje. Fałszuje je. Religii ciągle grozi, że stanie się wylęgarnią obłudy. Dlatego rozważymy dziś dwie kwestie: czym jest obłuda w religii i jakie są jej objawy; jak się leczyć z obłudy i jak jej zapobiegać.

Obłuda jako logika pozoru

Żydowskie porzekadło głosi: „Kto ma opinię wcześnie wstającego, ten może spać do południa”. Opinia i pozór zastępują tu prawdę i rzeczywistość. Kto poznał opinię, nie interesuje się rzeczywistością. Podobnie działa obłuda: ma swoją logikę. To logika pozoru. W świetle tej logiki jakieś dobro, które „wygląda tak jak” prawdziwe dobro – w rzeczywistości nie jest tym, za co się podaje. To jedynie pozór dobra. Obłuda z własnej inicjatywy nigdy nie ukaże nam swojej twarzy. „Niektórym ludziom do twarzy bez niej” – napisał o obłudnikach Stanisław Jerzy Lec. Sens obłudy na tym właśnie polega, aby mówić coś innego i nie ujawniać swoich prawdziwych intencji. W ten sposób rodzi się podwójne Ja: jedno Ja jest moje i dla mnie, drugie Ja jest dla innych. Obłudnik nie przyzna się, że jest obłudnikiem: ani przed innymi ludźmi, ani przed Bogiem, ani przed samym sobą. Jest to rodzaj zaślepienia. Obłudnika może rozpoznać i zdemaskować jedynie ktoś „z zewnątrz”. Kto konkretnie?

W religijnymi społecznym życiu Izraela rolę demaskatorów obłudy pełnili prorocy i mędrcy. Przemawiali oni do współczesnych sobie ludzi w imieniu Boga, który zna tajniki ludzkich serc. Do takich demaskatorów należał m.in. prorok Malachiasz. To jego słowa usłyszeliśmy w pierwszym czytaniu. Przyjrzyjmy się im bliżej.

Obłuda: zaburzenie relacji do Boga

a) Prorocka krytyka obłudy kapłańskiej

Pierwsze czytanie zawiera niezwykle ostrą krytykę kapłanów Starego Testamentu. Prorok Malachiasz zarzuca im łamanie Prawa Bożego i niewierność przymierzu, jakie Bóg zawarł z ich przodkami na Synaju. Kapłani przestali nauczać lud, przez co Izraelici zapomnieli o Bogu i Jego przykazaniach. Kapłani podawali się za pasterzy i duchowych przewodników Izraela, a w rzeczywistości troszczyli się tylko o samych siebie i swoje wygodne życie. I przez to stracili autorytet w swym społeczeństwie, a ludzie przestali ich słuchać. Nie to jednak było najgorsze. Najgorsze było to, że przestając słuchać kapłanów ludzie zapomnieli o Bogu. A przestali słuchać kapłanów, bo ci naprawdę troszczyli się tylko o siebie, byli kapłanami tylko na pokaz. Należy to bardzo mocno podkreślić: obłuda w religii nie jest zwykłym kłamstwem, oszustwem i udawaniem. Wprowadza ona w błąd drugiego człowieka po to, by zdobyć sobie u niego szacunek poprzez akty religijne, których intencje nie są szczere. Obłudnik sprawia wrażenie, że działa dla Boga, ale w rzeczywistości robi wszystko z myślą o własnej korzyści. Może się wydawać, że fałszuje tu tylko swoją relację z Bogiem. W istocie jednak czyni coś znacznie gorszego: fałszuje tym samym relacje ludzi religijnych z Bogiem. Malachiasz podkreśla, że to kapłani są odpowiedzialni za obumieranie życia religijnego w Izraelu. Jeśli nie zmienią swego postępowania, ściągną na siebie przekleństwo Boga. Idąc za prorokami i mędrcami, ale z większą niż oni siłą, obłudę piętnował Jezus.

b) Jezusowa krytyka obłudy faryzejskiej

W Ewangelii św. Mateusza widzimy dziś Jezusa, który demaskuje religijną obłudę ówczesnej inteligencji izraelskiej. Tworzyli ją uczeni w Piśmie, faryzeusze i nauczyciele Prawa. Jezus piętnuje rozdźwięk między ich nauczaniem, a ich postępowaniem. Dlatego nakazuje ich słuchaczom krytycyzm: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23, 3).Faryzeusze głoszą ludowi niezmącone prawdy Boże, ale swego życia nie układają według tych prawd. Obłuda religijna rodzi nie tylko fałszywą pobożność, ale fałszywy styl życia. Wszystkie znaczące praktyki religijne (post, modlitwa, jałmużna) podporządkowali tylko jednej trosce: być widzianym przez otoczenie. „Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać” (Mt 23, 5). Opinia publiczna zastąpiła im ukrytego Boga. Modlić się znaczy już tylko „być widzianym na modlitwie”; pościć znaczy już tyko „przybrać ponury wygląd”, a dawać jałmużnę oznacza „trąbić o tym na prawo i lewo”.

Łatwo teraz pojąć, że obłudnikowi Bóg nie jest już potrzebny jako miłosierny Zbawiciel. Potrzebna jest natomiast widownia, która go podziwia. W religijnym świecie obłudnika Bóg nadal istnieje, ale tylko jako widz. Bóg ma teraz podziwiać człowieka, który sam usiłuje tworzyć siebie samego i swoją sprawiedliwość. I ta sprawiedliwość jest przeżywana dla niej samej. Taki człowiek żyje już tylko dla siebie i swojej sprawiedliwości. Musi być ona perfekcyjna, dlatego często obłudzie towarzyszy formalizm, czyli niewolnicze posłuszeństwo wobec Prawa. Przestrzeganie skostniałych religijnych norm prawnych jest dla faryzeuszy o wiele ważniejsze niż miłość i troska o człowieka. Na przykład, faryzeusze przestrzegają najdrobniejszych przepisów dotyczących obmywania rąk, ale jednocześnie pozwalają na pozbawienie rodziców niezbędnego utrzymania, jeżeli spadkobiercą własnego majątku uczyni się skarb świątynny (Mk 7, 1nn). I wiele tym podobnych rzeczy czynią. Obłuda nie była jednak tylko problem samych faryzeuszy.

Księgi Nowego Testamentu wskazują, że obłuda wkradła się do życia młodego Kościoła Chrystusowego. Przykładem jest nieszczere postępowanie samego Piotra Apostoła w Antiochii. Kiedy tam przybył, początkowo postępował zgodnie z tym, co przeżył i zrozumiał w Jafie i Cezarei – „Bóg mi pokazał, że nie wolno żadnego człowieka uważać za skażonego lub nieczystego” (Dz 10, 28b). Lecz kiedy do Antiochii przybyli chrześcijanie nawróceni z judaizmu, wówczas Piotr zaczął unikać chrześcijan nawróconych z pogaństwa. Uznał ich za nieczystych, bo nie byli obrzezani według zwyczaju żydowskiego. Zerwał z nimi wspólnotę stołu, apotem nie pojawiał się także na wspólnym sprawowaniu Eucharystii. W tym nieszczerym postępowaniu zaczęli Piotra naśladować współpracownicy św. Pawła. Zgorszenie, które wówczas powstało, było publiczne, dlatego Paweł upomniał Piotra publicznie. Stwierdził, na podstawie wielu argumentów, że postępowanie Piotra jest niewłaściwe. Nagła zmiana postępowania względem pogan była wyrazem nieszczerości Piotra wobec Ewangelii. Piotr nie bronił się przed tymi zarzutami. Był zbyt mocno wrażliwy na prawdę, by się bronić, albo obrazić.

Wszystko to pokazuje, że obłuda w religii ma także swój kres. Lecz kiedy nie jest w porę rozpoznana i zdemaskowana, może wyrządzić wiele szkód. Zaburza nie tylko relacje ludzi do Boga, ale też relacje między ludźmi.

Obłuda: zaburzenie relacji między ludźmi

a) Powszechne zepsucie

Niewinnie prześladowany psalmista żali się Bogu, że obłuda stała się powszechna wśród ludzi. Psuje ona nie tylko relację z Bogiem, ale też relacje międzyludzkie. Woła: „Okłamują się wzajemnie, pochlebstwa mają na ustach, a obłudę w sercu” (Ps 12, 3). Niewierność wobec Boga staje się zaczynem prześladowania ludzi pobożnych. Grzesznicy wypowiadają kłamstwa przeciw pobożnemu. A oprócz słów kłamliwych posługują się pochlebstwami, które mają na celu doprowadzić pobożnego, któremu się pochlebia, do upadku (Iz 30, 10; Dn 11, 32).Psalmista podkreśla, że obłuda pomniejsza godność człowieka. Najpierw dlatego, że rodzi kłamstwo i zuchwałe mowy skierowane przeciwko bliźnim. A następnie także dlatego, że nadużywa daru mowy, który wyróżnia człowieka spośród innych stworzeń – co jest ostatecznie obrazą samego Boga. Gdy wśród ludzi umacnia się kłamstwo, rośnie też w nich podejrzliwość, a w konsekwencji znika wiara w prawdę i dobro.

b) Wszechobecna podejrzliwość i osąd

Trzeba teraz zapytać: co jest oznaką obłudy? Po czym można ją poznać? Oznaką obłudy jest histeria podejrzliwości, czyli nieufność wobec drugiego człowieka. Za tym idzie krok następny – osądzanie. Obłudnik jest niebezpiecznym marzycielem. Wierzy w swoją całkowitą niewinność. Winę zaciągają inni – ale nie on. Dlatego tropi cudze błędy i osądza drugiego. Ale sądzenie go zaślepia. Gdy sądzi drugiego, nie dostrzega własnego zła, ani też łaski miłosierdzia należnej drugiemu. Religijny obłudnik uważa, że musi drugiego osądzać, bo dzięki temu unicestwi zło, które mu zagraża. Gdyby jednak chodziło o rzeczywiste unicestwienie zła, to szukałby zła tam, gdzie mu ono naprawdę zagraża –u siebie samego. Kiedy obłudnik doszukuje się zła u innych ludzi, to czyni to w określonym celu. Pragnie osądzać drugiego, aby jego własne zło uszło bezkarnie. W ten oto sposób podstawą wydawania wszelkich sądów o bliźnich jest samozakłamanie. Obłudnik religijny zakłada, że Słowo Boże co innego oznacza dla niego, a co innego dla jego bliźniego. Obłudnik ustanawia zatem dla siebie wyjątkowe prawa, stwierdzając, że wobec niego obowiązuje Boże przebaczenie, ale już wobec bliźniego obowiązuje osądzający wyrok. Jezus piętnował taką fałszywą pobożność, na przykład w przypowieści o faryzeuszu i celniku (Łk 18, 9-14). Opowiedział tę przypowieść „do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili” (Łk 18, 9).

Kierowanie podejrzeń w stronę innych jest często próbą ucieczki od własnej odpowiedzialności za zło. To pokazuje, że bardzo trudno jest nie myśleć o sobie, gdy myśli się o innych i piętnuje ich zło. Jezus o tym wiedział, dlatego uratował przed ukamienowaniem kobietę pochwyconą na cudzołóstwie. A do jej oskarżycieli rzekł: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem” (J 8, 7). I wszyscy odeszli.„Pozostał tylko Jezus i na środku kobieta” (J 8, 9b). O czym to świadczy?

Sytuacja z oskarżeniem kobiety pokazała, że człowiek bywa tragicznie uwikłany w obłudę. To rodzaj ślepoty. Ewangelia św. Jana zmienia nawet określenie „obłudnik” na „ślepiec”. Grzech faryzeuszy polega na tym, że widzą grzech kobiety i domagają się dla niej surowej kary, ale swoich grzechów nie widzą. Więcej nawet: mówią o sobie „widzimy”, a w rzeczywistości są ślepcami. Na tym polega ich fałszywa odpowiedzialność. Jezus mówi do nich: „Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie ‘widzimy’, grzech wasz trwa nadal” (J 9, 40). Trzeba było wstrząsu, aby zacni strażnicy życia religijno-moralnego w Izraelu zajrzeli w głąb własnych sumień. Zajrzeli i odeszli. Wszyscy. To był bolesny cios w ich poczucie duchowego bezpieczeństwa i własnej prawości. Ale trzeba ich pochwalić za to, że nie poszli w zaparte. Wprawdzie Jezus przynaglił ich do zrobienia rachunku sumienia, ale przecież zrobili go sami. Poprawnie. Wypuścili kamienie z rąk i odeszli. W milczeniu. Jakże znaczące było to ich milczenie! O czym to świadczy?

Nieszczęściem człowieka nie jest to, że nie zna siebie w całej pełni, że błądzi w poznawaniu samego siebie. Tylko Bóg zna człowieka w całej pełni. Nieszczęściem człowieka jest postępowanie według zasady: „Nie znam samego siebie i nie chcę siebie poznać”. Oto nieszczęście człowieka, a już szczególnie tego, który uważa, że dobrze służy Bogu. Temu nieszczęściu chcieli zapobiec starożytni Grecy. O nich napisał św. Jan Paweł II: „Wezwanie ‘poznaj samego siebie’, wyryte na architrawie świątyni w Delfach, stanowi świadectwo fundamentalnej prawdy, którą winien uznawać za najwyższą zasadę każdy człowiek, określając się pośród całego stworzenia właśnie jako ‘człowiek’, czyli ten, kto ‘zna samego siebie’” (Jan Paweł II, encyklika Fides et ratio, nr 1). Warto dodać, że dla antycznego filozofa Sokratesa wezwanie „Poznaj samego siebie” stało się programem filozofowania. W przekonaniu Sokratesa, ów napis jest czymś więcej niż tylko ludzkim pouczeniem: „Ja się zgadzam z tym, który w Delfach taki napis położył u stóp Boga. Mam wrażenie, że ten napis pobożny to jest jakby słowo powitania ze strony Boga, skierowane do tych, którzy wchodzą (…). Więc to Bóg tak się odzywa do tych, którzy wchodzą do świątyni – inaczej nieco, niż witają się ludzie. To właśnie miał na myśli autor tego napisu, moim zdaniem” (Platon, Charmides, 164 d-e). Jeśli zatem chcielibyśmy znaleźć fundament do walki z obłudą, to trzeba wskazać na to, że nie wolno ukrywać siebie przed sobą. Jesteśmy w stanie przed nią się ochronić, jeśli odważnie patrzymy we własne oblicze, bez fałszów, na siebie takiego, jacy naprawdę jesteśmy. Stąd tak ważne jest wezwanie: „poznaj samego siebie”.

Jezus uczy nas jak bronić się przed obłudą. Złe postępowanie bliźniego trzeba korygować, ale najpierw należy zbadać własne sumienie. Kto wyjmuje pyłek z oka swego brata, ale już belki we własnym oku nie dostrzega (Mt 7, 3-5) – bo nie chce dostrzegać, zasługuje, aby go nazwać obłudnikiem (Mt 7, 5).Zwróćmy jednak uwagę, że w zapobieganiu obłudzie nie chodzi tylko o wykonanie rachunku sumienia w życiu obu stron – ja w swoim życiu i bliźni w swoim życiu. W zapobieganiu obłudzie chodzi także o zdolność dostrzeżenia prawdziwego dobra.

c) Niewiara w dobro

Kto choruje na obłudę i podejrzliwość nigdy nie uwierzy, że jakiś człowiek może być prawdziwie dobry, tzn. uczynić dobro dla samego dobra. Obłudnik zawsze będzie podejrzewać drugiego, że dobro, które tamten czyni, jest interesowne. Znamy to z własnego doświadczenia. Gdy ktoś jest dla nas miły, a już nie daj Boże dobry, zaraz się zastanawiamy: „Czego on właściwie ode mnie potrzebuje?”. Owszem, bywa i tak, że ktoś jest dla nas życzliwy, bo ma w tym swój interes. Ale czy z każdym człowiekiem, który czyni dobro, tak jest? Czy życie świętych i błogosławionych – także tych anonimowych, nie świadczy o tym, że wiara w dobro i miłość nie musi być wcale „marzeniem ściętej głowy”?

Wszystko to pokazuje, że fałsz i obłuda potrafią pobrudzić każde dobro. Potrafią nawet obrzydzić ludziom Boga! Łatwo to pojąć. Księga Rodzaju uczy nas, że kusiciel, ojciec kłamstwa, zasugerował ludziom, że Bóg nie chce ochronić ich przed złem, lecz czegoś im zakazuje, bo im czegoś zazdrości: „Ale wie Bóg, że gdy zjecie [owoc] z niego, otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg wiedzieli, co dobre i złe” (Rdz 3, 5). Bóg został ukazany jako zazdrosny konkurent człowieka. I wielu ludzi do dziś tak o Bogu myśli. Dlatego nie wierzą w taką karykaturę Boga. A przy okazji – o co chodziło kusicielowi – nie wierzą w żadnego Boga. Pora na podsumowanie i wnioski.

Podsumowanie i wnioski

Obłuda jest chorobą, na którą choruje wiele religii świata. I w świecie religijnym jest ona szczególnie niebezpieczna. Dlatego nie bez przyczyny jest mocno piętnowana na kartach Ewangelii. Słyszeliśmy to w dzisiejszych czytaniach. Niebezpieczeństwo obłudy w świecie religii jest szczególnie groźne. Możemy powiedzieć, że kompromituje ona tradycje religijne, wykorzenia zdrową i rozumną pobożność, zaburza wzajemne relacje. Co zatem mamy czynić, aby nie wejść na drogę obłudy? A jeśli już weszliśmy, jak zejść z tej ścieżki? Wskażemy tylko na dwie sprawy:

  1. Odrzucić ideę samo-zbawienia przez własne dobro

To Bóg zbawia, a nie człowiek. Jeśli jednak człowiek zaczyna sądzić, że sam może być doskonały i sam siebie wywyższyć (zbawić), nie tylko popełnia błąd pychy, ale też staje na drodze obłudy.

Niebezpieczne i destrukcyjne marzycielstwo o własnej wzorowej sprawiedliwości utwierdza człowieka w wysokim mniemaniu o sobie, a zarazem czyni go pysznym i pretensjonalnym. Jak się ustrzec przed takim marzycielstwem?

Pewien kapłan, zapytany jak się czuje będąc już w podeszłym wieku, odpowiedział: „Jestem grzesznikiem, starzeję się i Bóg mnie kocha”. W tych prostych słowach ukryta jest prawda o naszym chrześcijańskim życiu.

Dobry chrześcijanin, to nie człowiek bez winy i skazy. Dobry chrześcijanin to człowiek, który wie, że sam siebie nie zbawi. Potrzebuje Jezusa i Jego sprawiedliwości, aby zostać przez Niego usprawiedliwionym i zbawionym. Chrześcijanin buduje swoją tożsamość na dwóch podstawach: nie szuka siebie samego, lecz otrzymuje siebie od Chrystusa oraz daje siebie innym wraz z Chrystusem. O swojej wierze nie mówi tylko: „Jestem ochrzczony”, ale mówi: „Chrystus jest we mnie”, albo: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20). Żyjemy dla Chrystusa, a nie dla siebie i własnej sprawiedliwości. Dlatego prawdziwie możemy się chlubić tylko Chrystusem i Jego sprawiedliwością. Z tej chluby płynie dla nas, grzeszników, szczęście i radość: „Szczęśliwy człowiek, któremu nieprawość została odpuszczona, a jego grzech zapomniany. Szczęśliwy ten, któremu Pan nie poczytuje winy, a w jego duszy nie kryje się podstęp” (Ps 32, 1-2). A co się dzieje z nami, gdy sami budujemy swoją sprawiedliwość?

Gdy szukamy siebie i swojej sprawiedliwości stajemy się smutni i nieszczęśliwi. Jesteśmy wtedy podobni do Kaina, którego Bóg zapytał: „Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną” (Rdz 3, 6 a-b).Szukanie siebie i własnej sprawiedliwości wprowadza nas w ten żałosny labirynt smutku i obłudy. Aby się z niego wyplątać powinniśmy na nowo przemyśleć prawdę naszej wiary, że chrześcijanin osiąga sprawiedliwość tylko dzięki wierze w Jezusa Chrystusa (Rz 3, 28). On jest naszą sprawiedliwością, uświęceniem i odkupieniem. Jeśli zatem ktoś chce się chlubić, to niech się w Panu chlubi (1 Kor, 1, 30-31). My zaś powinniśmy mieć odwagę do wstydu na twarzach. I to jest druga postawa, która może nas ochronić przed obłudą. Zapytajmy teraz: co to znaczy mieć zawstydzone twarze?

 

  1. Wstyd na twarzach

Chyba wszyscy zdążyli zauważyć, jak bardzo współczesna kultura chce nas oduczyć wstydu. Niegdyś zawstydzało to, co ubliżało godności człowieka. Dzisiaj często się przekonuje, że człowiek już nie powinien się wstydzić. Brak „wstydu na twarzach” ułatwia powstanie obłudy. Wstyd w Biblii jest podstawową reakcją na winę odczuwaną wobec Boga. Według biblijnego sposobu myślenia poczucie wstydu wiąże się z klęską, hańbą, poniżeniem (a jednocześnie, gdy człowiek przyjmuje z pokorą swe zawstydzenie, to ma możliwość przemiany siebie samego).Spotykają one człowieka, który okazał się niewierny wobec Boga. Przeciwieństwem pojęcia wstydu jest pojęcie „oparcia się na czymś”, „chlubienia się czymś”, „nadziei” i „ufnej wiary”. Psalmista woła: „Tobie zaufali nasi przodkowie, a Tyś ich uwolnił; do Ciebie wołali i zostali zbawieni, Tobie ufali i nie doznali wstydu” (Ps 22, 5-6).Zapytajmy teraz: jak biblijne pojęcie wstydu odnosi się do naszego współczesnego życia religijnego? Jak brak „wstydu na twarzach” rodzi obłudę w religii i Kościele naszej epoki?

Ileż obłudy jest w naszej religijności. Ile w niej powierzchowności, nierozumności, zabobonu. Ile w nas marzycielstwa i samowoli. Przykłady?

Przypomnijmy sobie chociażby spór o to, czy należy przyjmować Świętą Hostię na rękę, czy bezpośrednio do ust. Biskupi polscy jasno wypowiedzieli się w tej sprawie: obie formy są poprawne. Znaleźli się jednak ludzie, którzy wymarzyli sobie obraz wspólnoty, w której tylko jedna forma przyjmowania Świętej Hostii może być poprawna.I żądali od Boga, od bliźniego i od siebie spełnienia tego marzenia. Weszli we wspólnotę jako żądający, wprowadzający własne prawo i według niego osądzający swoich bliźnich i samego Boga. Obstawali twardo przy swoim i zachowywali się tak, jakby dopiero oni mieli stwarzać tę chrześcijańską wspólnotę. W swoim zaślepieniu żaden z nich nie upomniał się jednak o to, co najważniejsze: że Świętą Hostię należy przede wszystkim przyjmować z właściwą dyspozycją duchową –w stanie łaski uświęcającej. Kto z nich wstydzi się dziś przed Bogiem z powodu przemilczenia tej ważnej sprawy?

Albo inny przykład obłudy. Są rodzice, którzy posyłają swoje dzieci na lekcje religii tylko do czasu. Po I Komunii Świętej wypisują je z religii, aby je ponownie zapisać, gdy przyjdzie pora na sakrament bierzmowania, zwany przed młodzież szkolną „uroczystym pożegnaniem z Kościołem”. Ile nieszczerości wobec Chrystusa jest w takim wyrachowanym postępowaniu? A co powiedzieć o modlitwie? Cóż z tego, że na katechezie przekazuje się dzieciom wiadomości o modlitwie, skoro one same przyznają, że w domu w ogóle się nie modlą. Uczyć o modlitwie kogoś, kto nie ma codziennego doświadczenia modlitwy, to jak opowiadać ślepemu o kolorach. A gdzie w tym wszystkim podziała się rola rodziców jako pierwszych nauczycieli wiary?

Wydaje się jednak, że najbardziej perfidnym i szkodliwym rodzajem kościelnej obłudy jest krytyka Kościoła prowadzona przez niezbyt rozgarniętych chrześcijan, w tym duchownych. Mówią oni o Kościele tak, jakby do niego nie należeli. Jakby byli kimś „z zewnątrz”. Słyszą modlitwę kapłana w czasie Mszy św. albo sami ją wypowiadają jako kapłani: „Panie Jezu Chryste (…) prosimy Cię nie zważaj na grzechy nasze/moje, lecz na wiarę swojego Kościoła” – ale myślą przy tym coś innego: „Panie Jezu Chryste, proszę Cię nie zważaj na grzechy swojego Kościoła, lecz na moją piękną wiarę i moją nieskazitelną sprawiedliwość”. A gdzie miejsce na zdrową samokrytykę? Zło i grzech były w Kościele od początku. Są i dziś. To smutna i bolesna prawda o nas, o ludziach w Kościele. Ale czy to cała prawda o Kościele? Czy chrześcijanin nie znajduje ani jednego słowa na usprawiedliwienie wspólnoty Kościoła, do której sam należy? Nie dostrzega w niej żadnej cechy dodatniej? Jest aż tak zaślepiony, że obmywa się z własnej winy, oskarżając innych?

Trzeba jednak podkreślić, że w obłudzie ludzi pobożnych najgorsze nie jest to, że potępiają cały Kościół, do którego sami należą. W ich krytyce Kościoła najgorsze jest to, że zawężają rolę Chrystusa w Kościele. Skoro cały Kościół – ich zdaniem – nie ma już w sobie żadnej dodatniej wartości, to nie ma w nim też żywego Chrystusa. Był On postacią historyczną, która przeminęła. Kościół – ich zdaniem –przechowuje pamięć o Jezusie, nauczycielu i wychowawcy ludu. I nic więcej w Kościele nie znajdziemy. A jednak prawda o Kościele jako całości (widzialnej i niewidzialnej) jest o wiele głębsza, nadprzyrodzona. Co to znaczy?

Kościół drażni dziś wielu ludzi nie tyle z powodu swoich ludzkich słabości, a nawet przestępstw. Drażni ludzi skutecznością swego misyjnego działania, pomimo swoich słabości. A to oznacza, że w Kościele musi być „coś więcej” niż sami ludzie i ich słabości. Kościół nie stanowi przeszkody dla swego Pana. Wręcz przeciwnie: dzięki temu, że w Kościele żyje i działa Chrystus Pan, Kościół może być skuteczny w swojej misji. A jego misją jest przekonać świat o konieczności pojednania się ludzi z Chrystusem: „W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem” (2 Kor 5, 20). Kościół przynosi nam Chrystusa, który żyje i działa w sakramentach. I tak przemienia nasze istnienie: karmi nas samym sobą, przebacza nam nasze grzechy, wzmacnia ludzi słabych i chorych, łączy ze sobą i uświęca małżonków, obdarowuje dzieci swoim zwycięstwem nad złem, szatanem i śmiercią, powołuje nowych pasterzy dla swojej owczarni. Bez udziału Kościoła Chrystus byłby tylko kimś złożonym do grobu, kto już przeminął. Miałby jedynie znaczenie historyczne i wychowawcze, a nie religijne i metafizyczne (przemieniające nasze istnienie). Dlatego wszystko, czym jesteśmy jako chrześcijanie, zawdzięczamy Chrystusowi i Jego łasce. On przyniósł nam Boga w ludzkiej historii swego życia. Nikt i nic nie może zająć Jego miejsca w Kościele. On zgromadził Kościół i umiłował go aż do swojej śmierci. Co więc mamy czynić, aby nie kroczyć drogą obłudy?

Naszego duchowego świata z Chrystusem w Kościele i świecie nie możemy zaśmiecać pomieszaniem dobra i zła. Zło trzeba widzieć jako zło i tak je nazywać, a dobro widzieć jako dobro i tak je nazywać. A przede wszystkim: dawać świadectwo Chrystusowi.

Masz pytanie? Skontaktuj się z nami