• parafiaprokocim
  • 2021-06-20
  • 0 Komentarzy

Umiłowani przez Boga.

Kościół poddaje nam dziś pod rozwagę fragment Ewangelii według św. Marka, który opisuje konkretne wydarzenie: wieczorną przeprawę uczniów Jezusa na drugi brzeg jeziora Genezaret, burzę na jeziorze, uciszenie burzy przez Jezusa i nastanie ciszy (Mk 4, 35-41). Z tego opisu wybieramy do rozważenia tylko jeden wątek – ale za to bardzo ważny dla naszego życia religijnego i społecznego. Jest nim „wielka cisza”, która nastała po władczych słowach Jezusa.

„Wielka cisza”: zwiastun nadejścia Boga

Interesujący nas wątek z Ewangelii brzmi w tłumaczeniu Biblii Poznańskiej następująco: „A On się obudził, zgromił wiatr i powiedział morzu: – Milcz, uspokój się! Wicher ustał i nastała wielka cisza” (Mk 4, 39). To samo wydarzenie św. Mateusz Ewangelista opisał podobnie: „Potem wstał i rozkazał wichrom i morzu. I nastała wielka cisza” (Mt 8, 26).
Obaj Ewangeliści określili ciszę na jeziorze przymiotnikiem megalē („wielka”). Ma to swoje głębsze znaczenie. W Nowym Testamencie wskazanie na „wielkość” często odsyła nas do Boga tajemnicy w Jego naturze, przymiotach i działaniu. Możemy powiedzieć, że „wielka cisza” nie jest bezosobowym fenomenem przyrodniczym (cechą przyrody), lecz oznaką Boga, który w ciszy zapowiada swoją obecność i działanie.
Cisza nie jest bogiem, ale Bóg przemawia do nas tylko w ciszy. Nie jest to jednak cisza pustki i nicości. Cisza w ogóle nie jest czymś czysto negatywnym, czyli – jak się często sądzi – tylko brakiem dźwięków, lecz jest czymś pozytywnym, czyli posiada coś własnego. W ciszy wydarza się „coś” doniosłego, „coś” ważnego w ciszy przemawia. Z doświadczenia wiemy, że w naszym życiu najważniejsze są najcichsze godziny. Dzieje się tak dlatego, że cisza nie jest wyciszeniem wszystkich głosów, nie jest jakąś niemą głuszą, brakiem mowy, niemówieniem niczego. Wręcz przeciwnie: „Cisza jest głosów zbieraniem” – napisał Cyprian Kamil Norwid, czyli nie jest brakiem dźwięków, lecz harmonią ich wszystkich. Kiedy jesteśmy na szczycie góry, słyszymy różne dźwięki, lecz układają się one harmonijnie w pewną całość i wtedy mówimy „jest cisza”.
W ciszy zbieramy zatem głosy mądre i ważne. Towarzyszy temu pragnienie „bycia milczącym w ciszy”. Tak czyniła Maryja, Matka Jezusa: zbierała w milczeniu i zachowywała wiernie w swoim sercu wszystkie głosy i wydarzenia związane z Jej Synem, choć często przekraczały one jej zdolność pojmowania (Łk 2, 19. 51). My także potrzebujemy „bycia w ciszy” i nasłuchiwania, bo ludzki rozum nigdy nie jest dostatecznie uskrzydlony, aby mógł przedrzeć się przez obłoki, które zasłaniają nam tajemnice przyszłego świata. Kiedy zbliża się Bóg ze swoim słowem, tam rozumienie i wiedza nie są najważniejsze; najważniejszy jest udział w niepojętej tajemnicy Boga. Ten udział jest możliwy, gdyż mamy w sobie ducha Bożego. To oznacza, że cisza mówi coś ważnego o nas samych, o naszym ludzkim istnieniu.
Bywając w ciszy odkrywamy, że człowiek, oprócz ciała, ma także duszę i ducha i powinien rozwijać się duchowo. „Mając życie od Ducha, do ducha się też stosujmy” (Ga 5, 25) – głosi św. Paweł . Ma to znaczenie nie tylko dla życia jednostki, ale także dla życia społeczeństwa. Kard. Robert Sarah napisał: „U zarania nowego tysiąclecia cisi są ludźmi najbardziej pożytecznymi dla społeczeństwa, gdyż – będąc istotami ciszy i wewnętrznej głębi – żyją prawdziwym wymiarem człowieka. Dusza ludzka wyraża się nie tylko w słowach” (R. Sarah, N. Diat, Moc milczenia. Przeciw dyktaturze hałasu, tłum. A. Kuryś, Warszawa 2017, s. 62).
Cisza jest wielka przez to, że jest. Ale jej prawdziwą wielkość odkrywamy dopiero dzięki temu, że Bóg ją sobie wybrał i bardzo umiłował. Cisza nie jest zatem znakiem niemocy, bezsiły, poddaniem się, pokusą bierności. Stwórca przyrody i człowieka szuka kontaktu z ludźmi, tak jak szukał go w historii proroka Eliasza: w „szmerze delikatnego powiewu” (1 Krl 19, 12). Delikatny szum wiatru symbolizuje duchowość Boga, łagodność i spokój, jakie cechują działanie Boże oraz intymny sposób kontaktowania się Boga z prorokami.

Bóg przemawia w ciszy

Żywy Bóg przemawia w ciszy, tak mówił św. Jan od Krzyża, który nazywał ciszę pierwszym językiem Boga. Dlatego człowiek musi jej poszukiwać, niekiedy wbrew hałaśliwej kulturze współczesnej. Mówi się czasem, że mamy tylko jedne usta do mówienia i dwoje uszu do słuchania. To nieprawda, że kontakt z Bogiem wymaga słów, wymaga mówienia. Bardziej jest on możliwy dzięki ciszy. Trzeba bywać milczącym (nasłuchującym) w ciszy, aby głos Boga usłyszeć. Wypowiedzieć słowo „Bóg” i zamilknąć, i nasłuchiwać Go – oto początek mądrości, a może i prawdziwej religijności. Początek, bo nie wystarczy milczeć i nasłuchiwać, ani nawet usłyszeć – trzeba jeszcze „być posłuszny”, „praktykować” to, co się od Boga usłyszy. Wprawdzie wołamy: „Przyjdź Panie Jezu” (Ap 22, 20), ale wołając pamiętamy o napomnieniu Jezusa: „Nie każdy, który Mi mówi: ‘Panie, Panie!’ wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7, 21).

Widzimy zatem, że cisza nie traci przez to na znaczeniu, że się w niej coś ważnego usłyszy i coś wielkiego wydarzy. Wręcz przeciwnie: Bóg chce, abyśmy rzeczy ważnych i Jemu miłych dokonywali ze względu na Niego, w ciszy, a nie przed ludźmi po to, aby nas widzieli i chwalili (Mt 6, 1). Mądre życie potrzebuje chwil ciszy i milczenia. Do bycia w ciszy wzywa nas samo słowo „Bóg”. Tym ważnym słowem nie opisujemy żywego Boga, ale nasze najgłębsze pragnienia. Niewysłowionego nie można opisać słowami. Można i trzeba Go przyzywać, ale nie można Go wypowiedzieć. Św. Augustyn z Hippony napisał: „Gdy zaś mówimy ‘Bóg’, cóż powiedzieliśmy? Słowo to wyraża całe nasze pragnienie. Cokolwiek zatem jesteśmy w stanie powiedzieć, sprowadza się do tego: rozszerzmy się ku Bogu, aby napełnił nas, gdy przyjdzie” (Z komentarza św. Augustyna, biskupa, do Pierwszego Listu św. Jana – cyt. za: LG 3, s. 180).
Bez wyciszenia słyszy się wszystko, tylko nie Boga. Stwórca umiłował ciszę, bo nie chce uczestniczyć w przekrzykiwaniu handlarzy na targowisku. Wiedział o tym biblijny lud Izraela: Boga żywego się nie „ogląda”, lecz przyzywa Go i nasłuchuje w nabożnym milczeniu. Nic dziwnego, że najważniejsza modlitwa Izraela zaczyna się właśnie od wezwania do milczenia i słuchania: „Słuchaj Izraelu” (Pwt 6, 4).
Powiedzieliśmy, że cisza ma wielką wartość sama w sobie i w oczach Bożych. Nasuwa się jednak pytanie: czy Bóg Jezusa Chrystusa może jeszcze dziś przychodzić do nas drogą ciszy, skoro żyjemy w cywilizacji hałasu, nachalnej reklamy, natłoku dźwięków, obrazów i informacji?

Cisza we współczesnej cywilizacji: bardziej upragniona niż doświadczana

Żyjemy w epoce paradoksalnego podejścia do ciszy. Z jednej strony człowiek współczesnej kultury daje dowody na to, że nie znosi ciszy, ani milczenia, że istnieje dla niego tylko to, co wyraża się w słowie, dźwięku, znaku i obrazie. Są ludzie – a jest ich coraz więcej – którzy są uzależnieni od hałaśliwej kultury medialnej. Ani chwili nie wysiedzą w ciszy, bez telefonu, radia, telewizji, Internetu, bez permanentnego spoglądania na zegarek czy inne elektroniczne gadżety. To ludzie żyjący „na zewnątrz siebie”; nie bywają „u siebie”, nie wchodzą milczeniem w swoją wewnętrzną ciszę, nie zastanawiają się nad sobą; za to przesadnie interesują się życiem innych ludzi. Zewnętrzność stała się osnową rzeczywistości.
Z drugiej strony człowiek naszej epoki wyraźnie odczuwa brak ciszy i milczenia. Rozpoznaje duchowe i moralne spustoszenie hałaśliwego człowieka, bezpodstawność jego słów i obietnic. Drażni go „prostytucja słowa” (papież Benedykt XVI), kiedy słowo już nic stałego nie znaczy. Widzi, jak dzieci, młodzież i dorośli coraz bardziej poddają się dyktaturze hałasu, natłoku dźwięków, obrazów i utracie wyższych wartości moralnych i duchowych, których nie sposób przedstawić za pomocą obrazków i dźwięków. Rodzi się tęsknota za ciszą i milczeniem, za ukrywającą się w nich głębią, nadprzyrodzonym sensem i tajemnicą. Ludzie coraz bardziej szukają ciszy, nie tylko tej akustycznej; pragną doświadczyć duchowej mocy ciszy, która scali ich rozbite życie; tęsknią za powrotem ciszy do życia jednostki, życia społeczeństwa i kultury. Nie wiedzą jednak, jak taki powrót ciszy miałby się dziś dokonać i jak owocnie przeżywać milczące „bycie w ciszy”. Zapytajmy zatem: w czym cisza mogłaby nam pomóc i co jest w niej takiego, że warto o nią zawalczyć?

Cisza orientuje nas w codzienności

Wydaje się, że dzisiaj nie można żyć w ciszy. A jednak to właśnie cisza pomaga nam żyć w codzienności, ale nie samą tylko codziennością. Żyć mądrze, to żyć codziennie, ale w sposób niecodzienny, w otwartości na „coś więcej” i „inaczej”. Dzięki tej otwartości sam Bóg może przemówić przez człowieka, który milczy i nasłuchuje. Słowo „rodzi się w milczeniu, w nim dojrzewa i z niego pochodzi” – podkreślał Benedykt XVI. Tak było w życiu proroków. Kiedy Jeremiasz oświadczył, że nie umie mówić, Bóg odpowiedział: „Oto kładę moje słowa w twoje usta” (Jr 1,9). Podobne doświadczenie ma każdy, kto modli się na brewiarzu, rozpoczynając dzień od słów, które należą do Boga: „Panie, otwórz wargi moje. A usta moje będą głosić Twoją chwałę” (Ps 51,17). Tak modli się człowiek bogobojny, który wie, że nie może mówić z siebie samego, niezależnie jak ważne mogą być jego myśli, decyzje i oceny. Człowiek taki wie, że światło, które „zdjęło mu zasłonę z oczu”, jawi się jako światło obce, oświetlające człowieka „z góry, z zewnątrz”. To jest „światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (J 1, 9). Tylko przez takie światło, nie pochodzące z wnętrza człowieka, może on w nowy sposób ujrzeć rzeczywistość świata, w którym żyje.
A zatem wchodząc milczeniem w ciszę zachowujemy otwartość na tajemnicę bożego światła, która oświetla nasze życie. Tajemnica ta zapowiada się w naszym dniu powszednim, ale go przekracza i otwiera nas na wieczność. Fryderyk Nietzsche stwierdził, że „świat jest głębszy aniżeli pomyślał dzień”. Cisza orientuje nas na całość rzeczywistości: oprócz tego, co widzialne i wymierne istnienie jeszcze to, co niewidzialne, duchowe i nadprzyrodzone. Pielęgnując ciszę potrafi człowiek wejść w dialog z Bogiem. Kto o tym wie, kto tego doświadcza – żyje inaczej, nawet wtedy, gdy otacza go zewnętrzny hałas zagłuszający Boga.
Dla chrześcijanina cisza jest ważna również w adorowaniu w milczeniu Chrystusa, ukrytego w białej hostii. To taka adoracja w ciszy sprawiła, że bł. s. Sancja Szymkowiak napisała: „Nic nadzwyczajnego nie ma być we mnie, wszystko zwyczajne, ale nie zwyczajnie”. Nie zwyczajnie żyje ten, kto w zwyczajności dnia powszedniego bywa w ciszy i nasłuchuje głosu Boga. Zbiera w ciszy mądre głosy, aby mądrze żyć. Tak było w historii Samuela, który odpowiedział Panu: „Mów, bo sługa Twój słucha” (1 Sm 3, 10). Cisza otwiera nas i pozostawia w otwarciu na „coś więcej”.
Lecz wszystko to można zaprzepaścić i oddać się hałasowi świata. Można żyć inaczej. Można żyć tak, że chwila obecna staje się już wszystkim, celem samym w sobie i dla siebie. Kiedy człowiek zamyka się w doczesnym „teraz”, które nie odsyła już do „czegoś więcej” i „inaczej”, i przestaje nasłuchiwać ciszy. Jak wygląda życie takiego człowieka?

Zagłuszanie ciszy zamyka na wieczność

Człowiek często nakłada na siebie różne posty. Rzadko jednak uczy się pościć od hałasu. Żyjemy chwilą obecną fałszywe i niemądrze, gdy czynimy z niej złotego cielca, fałszywego bożka. Codzienność traktowana jako bożek, każe nam skupić się całkowicie na chwili bieżącej i zapomnieć o wieczności. Przykuwa naszą uwagę wyłącznie do aktualnego „teraz”. To, co jest „teraz” jest najważniejsze i jedyne. Dlatego nie trzeba już milczeć i nasłuchiwać, ani czekać na „coś więcej”,bo nie ma już czego nasłuchiwać, ani na co czekać. Wszystko, co ważne i prawdziwe wydarza się już „teraz”. Doświadczenie „tu i teraz” podnosi się do rangi ostatecznego kryterium praktyki i prawdy. Świadomość tego, kim człowiek jest „teraz”, co wie o sobie „na teraz”, ma być wiedzą o jego ostatecznym „ja”. Innego „ja” nie będzie. Rolę wieczności przejmuje aktualna chwila i hałas świata. Nie jest ona punktem „wybicia się ku wieczności”, lecz grząskim gruntem, w którym zapada się człowiek poszukujący coraz to nowych wrażeń. Wchodzenie milczeniem w ciszę, aby czekać na Boga i Jego słowo – wydaje się czasem straconym.
Zapytajmy jednak: czy to, co człowiekowi pozwala zaoszczędzić czas, pozwala także uratować jego życie i powołanie?
Człowieka naszej epoki, który zerwał więź z ciszą i bezkrytycznie rzucił się w hałaśliwy wir spraw bieżących, można porównać do losu naiwnego turysty. Wyjechał on do Egiptu, aby złowić rybę w Nilu. Gdy mu się to nie udało, zaczął przeklinać swój stracony czas. Wtedy podpłynął ku niemu krokodyl i przemówił ludzkim głosem: „Wyrzuć wreszcie tę wędkę i chodź się wykąpać!”. Tak się dzieje z każdym, kto całkowicie zerwał więź z ciszą i milczeniem. Kto nie ma już zrozumienia, ani cierpliwości dla bycia w ciszy i nasłuchiwania Boga, ten łatwo daje się w całości pożreć sprawom doczesnym.
Abyśmy mądrze oceniali dobra doczesne, a miłowali wieczne potrzebujemy bywać w ciszy. Dzięki temu możemy nabyć dystansu do spraw codzienności.

Cisza stwarza dystans, który ocala życie

Dobrze jest mieć miejsce, w którym zawsze panuje cisza. Miejsce, gdzie „bycie milczącym w ciszy” nie powinno nikogo dziwić. Miejsce, do którego każdy człowiek ma łatwy dostęp, ale też każdy respektuje panującą tam ciszę. W tej ciszy nasza zwyczajna codzienność nabiera właściwego wymiaru i sensu. Takim miejscem wyjątkowej ciszy są również kościoły.
Świątynie i kaplice powstają w centrum miast i wielkich osiedli, gdzie tętni życie i łatwo tam dojechać. Miasto świeckie już człowiekowi nie wystarcza. Jest ono zbudowane „ku dołowi”, ku codziennej krzątaninie. Każe nam liczyć się ze zmiennymi okolicznościami, planować zarobki i wydatki, organizować funkcjonowanie firmy, wyznaczać zadania i cele, kalkulować szanse i możliwości. Ale w tym nie wyraża się cały człowiek. Jest jeszcze życie duchowe, które wymaga innego myślenia. Dlatego miasto świeckie ma w sobie jeszcze inną przestrzeń: świątynię, która jest „miastem wzniesionym ku górze”, ale nie jest niedostępną warownią. Miasto świeckie nie ma historii całkowicie świeckiej; ma także historię świętą, która codziennie wydarza się w świątyni. Mieszkańcy świeckiego miasta, także ci niewierzący w Boga, są aktorami w boskim dramacie zbawienia. Wszak w świątyni składa się codziennie ofiarę Chrystusa i Kościoła za zbawienie wszystkich grzeszników, a nie tylko sprawiedliwych. Dlatego świątynia powinna być otwarta dla każdego; nie tylko dla kogoś, kto poszukuje „czegoś więcej”, ale także dla kogoś, kto niczego już nie szuka, ale też nie wie, że sam jest poszukiwany przez Boga. W taki sposób – po niezaplanowanym wejściu do otwartej kaplicy – został odnaleziony przez Boga ateista André Frossard: „A jednak – ja wszedłem do kaplicy jako ateista, a w kilka minut później wyszedłem z niej jako chrześcijanin i byłem świadkiem mojego własnego nawrócenia, pełen zdumienia, które ciągle trwa” (Bóg i ludzkie pytania, tłum. S. Czerwik, Kielce 1991, s. 21). O swoim nastawieniu przy wejściu do paryskiej kaplicy Frossard napisał: „Wszedłem tam jako sceptyk i skrajnie lewicowy ateusz, więcej nawet niż to – jako człowiek obojętny, zajęty innymi problemami niż sprawą Boga, którego istnieniu nie starałem się nawet przeczyć, tak dalece wydawał mi się on owocem rachunku strat i zysków ludzkiego niepokoju i niewiedzy – a wyszedłem parę minut później czując się ‘katolikiem, apostolskim i rzymskim’, którego niosła, unosiła, porywała, toczyła fala nieopisanej radości. (…) nie odegrałem żadnej roli w mym nawróceniu” (Spotkałem Boga, tłum. P. Zdziechowski, Paris 1972, s. 14, 16). Pandemia pomogła nam zrozumieć to, co już wiedzieliśmy od zawsze: świątynia i jej cisza nie może być warowną twierdzą; musi być dostępna dla wszystkich. Zamknięta traci swoje znaczenie. Więcej nawet: odstrasza i zaprzecza słowom Chrystusa: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11, 28). A Chrystus chce wszystkich przygarnąć do siebie „i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia i jeden pasterz” (J 10, 16). Cisza doskonale odpowiada temu pragnieniu. Cisza nikogo nie odrzuca, ale wszystkich zaprasza i przygarnia. Zastanówmy się zatem nad tym, czym odznacza się cisza w świątyni.

Cisza w świątyni

Zacznijmy od ciszy, w której tkwią żydowskie korzenie chrześcijaństwa. Cisza w świątyni jerozolimskiej, do której uczęszczał m.in. św. Jan Chrzciciel, syn kapłana Zachariasza, była niezwykła. Zachował się list egipskiego Żyda Arysteasza, który wspomina: „Kapłanów zaś służba jest nieprześcigniona w swym porządku pod względem powagi, ładu i ciszy. Wszyscy z własnej woli trudzą się wśród mnogich męczących czynności, a każdy ma swoje zadanie. (…) Panuje zaś zupełna cisza, tak że można pomyśleć, że ani jednego człowieka nie ma na tym miejscu – przy siedmiuset obecnych przy służbie oraz licznym tłumie przyprowadzających ofiary – wszystko jednak dokonuje się w lęku i godnie wielkiego Bóstwa” (List Pseudo-Arysteasza, oprac. i tłum. M. Wojciechowski, „Studia Theologica Varsaviensia”, 40 (2002) nr 1, § 92, 95, s. 141).
Cisza w świątyni jest niepowtarzalna – w niej spotyka się widzialne i niewidzialne. W ciszy świątyni utrzymuje się równowaga pomiędzy działaniem i medytacją, słowem i milczeniem, głoszeniem i nasłuchiwaniem. Taka jest chrześcijańska liturgia mszalna. Jest w niej miejsce na słowo, na gest, na śpiew i na milczenie. Liturgia była zawsze obrazem nieba na ziemi. To jest dramatyczne wydarzenie, w którym bierzemy udział, a nie tylko widowisko do oglądania. Nie oglądanie, ale milczenie i nasłuchiwanie jest w świątyni najważniejsze. Zapytajmy teraz: jakie głosy zbieramy w ciszy świątyni?

Co słyszymy w świątyni?

W ciszy świątyni czyta się i słucha Słowa Bożego. Słyszymy o trosce, jaką Bóg Ojciec otacza nasze codzienne sprawy. Wyrażamy to w pieśni: „Wszystkie nasze dzienne sprawy przyjm litośnie Boże prawy…”.
Wchodzimy w ciszę świątyni nie po to, aby nie myśleć o naszych sprawach codziennych, albo udawać, że są one dla nas nieważne. To byłaby hipokryzja. W świątyni milczymy i słuchamy słów Boga, bo chcemy umocnić naszą nadzieję na to, że Bóg jest naszym najlepszym Ojcem. Taki Ojciec myśli o naszych codziennych sprawach jeszcze wcześniej niż my. Chcemy uwierzyć, że nasze sprawy codzienne: głód, pragnienie, łzy, opieka nad dziećmi, zdrowie, ubranie, picie, jedzenie, spłata zobowiązań… – słowem: ciężar całej naszej egzystencji nie spoczywa tylko na naszych barkach. Jezus uczy nas, żebyśmy się tymi sprawami nie zadręczali, żeby nie stały się one rodzajem obsesji. To, o co troszczy się Bóg nie może być błahe. Ojciec w niebie wie, czego nam potrzeba do życia na ziemi. Troszczy się o nasze sprawy jako pierwszy, ale też chce, abyśmy i my zatroszczyli się o Niego w naszym życiu i świecie.
Kto żyje tylko i wyłącznie pracą zawodową, która przesłoniła już mu cały świat – w ciszy świątyni odkryje, że ma jeszcze żonę i dzieci, że „bycie mężem” i „ojcem” oznacza przede wszystkim dawanie miłości i jej przyjmowanie. Człowiek odzyskuje siebie i swój świat – w tym swoich najbliższych – gdy w ciszy świątyni spotka się z Bogiem Ojcem, Bogiem Miłości i Dobroci. Przylgniecie do takiego Ojca otwiera nam oczy na „ten świat” i ludzi w tym świecie. Dopiero tak przeżywana „chwila obecna” nie jest dla nas pułapką, ale chwilą rozkwitu naszego istnienia. Kto żyje chwilą obecną w ten sposób, że bywa w ciszy, czuwa i modli się, ten wie, że „jest w drodze”, a nie „u celu”. Sprawy doczesne są dla niego ważne, ale nie zdołają go pożreć, bo Bóg Ojciec troszczy się o sprawy doczesne, abyśmy my zatroszczyli się o „coś jeszcze”, o „coś więcej i „inaczej”.

Zakończenie

Wchodzenie milczeniem w „wielką ciszę” nie zmusza nas do porzucenia tego świata, w którym żyjemy, ale pomaga nam szukać w nim dojścia do rzeczywistości, która wykracza poza naszą codzienność. Bywanie w ciszy nie jest jednak łatwe w naszym hałaśliwym świecie.
Człowieka epoki informacyjnej i medialnej trzeba dopiero wychować do „bycia milczącym w ciszy”. Trzeba przełamać naiwny optymizm który głosi, że człowiek nie potrzebuje ani pomocy, ani pociechy, ani mądrości, ani nawet zbawienia od Boga, bo sam wszystko wie i sam sobie wystarcza. Więcej nawet: sam siebie zbawia. Kto już uwierzył w swoje nieskończone możliwości, ten nie ma dłużej potrzeby milczeć i słuchać Boga. Nie potrzebuje szukać, pytać i nasłuchiwać Kogoś Innego, niż człowiek. Człowiek jednak musi sobie uświadomić, że nigdy nie był i nigdy nie będzie Bogiem. Za tę ponętną iluzję płaci wysoką cenę już od czasów biblijnego raju: „Będziecie jak Bóg” (Rdz 3, 5). Mądry człowiek nie będzie zatem myślał o tym jak można Boga „obejść”, albo jak się Nim stać, lecz jak można Go spotkać.
Aby zbliżyć się do żywego Boga, trzeba umieć „przejść na odbiór”: trzeba powtórzyć za Samuelem: „Mów Panie, bo sługa Twój słucha”. Trzeba uznać siebie za sługę Boga, a nie za jego „duplikat”. Dopiero poprzez pokorę bycia nasłuchującym Boga i posłusznym Bogu można przygotować wnętrze człowieka naszej epoki na zbieranie ważnych i mądrych głosów w ciszy. Wychowaniu do nasłuchującego bycia w ciszy niewątpliwie służą świątynie.
Świątynie i kaplice są budowane w centrum miast po to, aby nasza ludzka mowa stała się milczeniem, a milczenie nasłuchiwaniem Boga i tego, co Boże w ludzkim życiu. Słowa – ich nadmiar – zepsuły ludzi, którym zastąpiły całą rzeczywistość: odczytując rzeczywistość ze słów sądzą, że to już wszystko. Żyć bez ciszy i milczenia, to jak zwiedzać świat palcem po mapie.
Nasza współczesna kultura jest już bardzo zniszczona i koniecznie potrzebuje gruntownej przebudowy. Chrześcijaństwo zaś wymaga niepowierzchownej odnowy. Trzeba jednak wiedzieć do czego należy się odwołać, aby to była odnowa prawdziwa. Wydaje się, że „wielka cisza” może nas zainspirować do głębokich przemyśleń i słusznych czynów, które przyczynią się do odnowy kultury i religii. Nie wiemy dziś jeszcze, jakie ważne i mądre głosy będzie nam dane usłyszeć i zebrać w „wielkiej ciszy”. Wszak religia jest czuwaniem i modlitwą w każdym czasie. Jedno wiemy na pewno: nie usłyszymy Boga, jeśli nie będziemy „bywać w ciszy”, czuwać i modlić się. Z doświadczeniem Boga – choć jest ono wyjątkowe – jest tak samo, jak z każdym innym ludzkim doświadczeniem: ma je ten, kto chce je mieć.

Masz pytanie? Skontaktuj się z nami