• parafiaprokocim
  • 2021-05-24
  • 0 Komentarzy

Umiłowani przez Boga.

Za dwa dni, 26 maja obchodzimy Dzień Matki. W językoznawstwie wskazuje się, że wyraz „mama” powstał jako naśladujące wołanie niemowlęcia. Dlatego brzmi on podobnie we wszystkich językach. „M” jest najprostszym dźwiękiem wypowiadanym przez niemowlę. Matka to słowo zawierające troskę i oddanie. Tym właśnie słowem Kościół nazywa Maryję, matkę Jezusa Chrystusa i naszą.

Dnia 21 listopada 1964 roku papież Paweł VI uroczyście nadał Maryi tytuł „Matki Kościoła” tymi oto słowami: „Na chwałę Matki Bożej i ku naszemu pokrzepieniu, ogłaszamy Najświętszą Maryję Pannę Matką Kościoła, to jest Matką całego ludu Bożego, zarówno wiernych, jak i pasterzy, którzy nazywają ją najukochańszą Matką” (Discorso a chiusura del terzo periodo del Concilio, 21.11.1964, w: Enchiridion Vaticanum, Bologna 1968, nr 306, s. 185).

Papież Paweł VI stwierdził, że ogłasza Maryję Matką Kościoła ku pokrzepieniu całego ludu Bożego: wiernych i pasterzy. Nie od rzeczy będzie zatem zastanowić się nad tym, w jakiej wyróżnionej sytuacji życiowej Maryja krzepi nasze serca najbardziej; kiedy jej rola Matki duchowej staje się dla nas, wierzących w Chrystusa, najbardziej upragniona. Nie chodzi nam tu o jakąś konkretną sytuację historyczną, ale o uniwersalne doświadczenie, które nie jest obce także wyznawcom innych wielkich religii świata. Tym doświadczeniem jest duchowe cierpienie z powodu poczucia „nieobecności Boga”, „oddalenia Boga”, „milczenia Boga” wobec wielkiego zła na świecie. Dla człowieka szczerze i głęboko wierzącego poczucie „nieobecności Boga” i „milczenia Boga” jest zupełnie nienaturalne i szczególnie bolesne. Zwróćmy jednak uwagę na to, że mówimy o poczuciu nieobecności Boga, a nie o faktycznej nieobecności Boga. Ale jednak to poczucie jest tak dojmujące i bolesne, że naprawdę łatwo je pomylić z obojętnością Boga na los człowieka, czy nawet z nieistnieniem Boga. „Gdzie jest Bóg, gdy doznaję krzywdy?”; „Skoro Bóg milczy, to może nie istnieje?” – pyta człowiek w cierpieniu. Poczucie nieobecności Boga i bycia opuszczonym przez Niego, to najtrudniejsze doświadczenie w życiu człowieka wierzącego. Daje temu wyraz Psalmista, który woła: „Łzy stały się dla mnie chlebem we dnie i w nocy, gdy mówią mi co dzień: ‘Gdzie jest Bóg?’” (Ps 42, 4); „Mówię do Boga: moja Skało, czemu zapominasz o mnie? Czemu chodzę smutny, gnębiony przez wroga” (Ps 42, 10); „O Boże, nie trwaj w milczeniu, nie milcz i nie spoczywaj, Boże!” (Ps 83, 2).

Żyjemy w trudnych czasach zagubienia Boga i poczucia Jego nieobecności. W takiej sytuacji trzeba się zastanowić nad tym, na czym polega „macierzyństwo Kościoła”? Jaką rolę odgrywa tu Maryja, matka Chrystusa i Matka Kościoła?

Maryja, nasza duchowa Matka, chroni naszą wiarę w Chrystusa i pomaga nam znosić poczucie nieobecności Boga w świecie. To poczucie jest dziś bardzo silne i zarazem bardzo niebezpieczne, bo staje się pokusą niewiary, a nawet rozpaczy z powodu „bycia opuszczonym przez Boga”. Maryja stawia opór tej pokusie i to podwójnie: najpierw przez męstwo wiary w swoim ziemskim życiu, a teraz, jako Wniebowzięta i Matka Kościoła, przez wstawianie się za nami u swojego Syna.

Istotnie, Maryja jako matka Jezusa, musiała wykazać się wielkim męstwem wiary, a przy tym pokorą i miłością. Mieć nieustannie przed oczami świętą postać Jezusa, nieustannie widzieć jej ponadludzką czystość, odczuwać gorejące ognisko miłości Boga do ludzi – to może znosić tylko osoba bardzo zakochana w Jezusie. Wszak Jezus, oprócz tego, że był człowiekiem, gdyż „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi”, nie przestał być „Panem, ku chwale Boga Ojca” (Flp 2, 7.11). Święta egzystencja Jezusa Chrystusa, która myśli, ocenia i działa całkowicie z perspektywy Boga nie jest łatwa do zniesienia. Byłoby czymś niemądrym wyobrażać sobie, że życie codzienne w Nazarecie, w obecności Syna Bożego, musi być czymś po prostu pięknym. W tej sytuacji raczej nie znajduje potwierdzenia przysłowie: „Z kim przestajesz, takim się stajesz”. Apostołowie trzy lata żyli w bezpośredniej bliskości Jezusa, ale nie zaczęli przez to żyć i myśleć jak On. Wręcz przeciwnie: wielokrotnie przekonywali się, że ich myślenie i działanie nie znajdowało aprobaty Mistrza z Nazaretu. Ileż to razy Jezus wyrzucał swoim uczniom zatwardziałość serca, niewiarę, żądzę władzy, małoduszność, chęć zemsty na tych, którzy odmawiali Jezusowi gościny. Ewangelia pełna jest takich scen.

Maryja, jako pokorna służebnica Pana, również zmagała się z narastającym w Niej poczuciem dystansu, jaki oddzielał jej boskiego Syna od niej samej. Wszak w Jezusie objawia się Bóg, ale rozumie to objawienie (tylko) człowiek. Przyjrzyjmy się teraz codziennemu życiu Maryi, aby uczyć się od Niej męstwa i wytrwałości w wierze.

Życie Maryi i jej męstwo wiary

Bez głębszego namysłu możemy powiedzieć, że mieczem boleści, o którym mówił starzec Symeon (Łk 2, 35), była dla Maryi fizyczna męka jej Syna. I niewątpliwie tak było. Jest jednak jeszcze inny rodzaj cierpienia, który – jeśli wolno tak powiedzieć – był dla Maryi o wiele bardziej dojmujący. O jakie cierpienie chodzi?

Jest czymś naturalnym, że dla każdej dobrej matki największym szczęściem jest przebywać blisko swych dzieci. Nawet gdy dorosną i wyprowadzą się z domu szczęściem matki jest duchowa bliskość i więź ze swymi dziećmi. Maryja nie była tu żadnym wyjątkiem. Jak każda dobra matka, Maryja urodziła i z miłością wychowała swe Dziecko. Dziecięce i młodzieńcze lata Jezus spędził w Nazarecie w bezpośredniej bliskości Maryi i Józefa. Wydawałoby się zatem, że między Maryją a Jezusem istniała bezproblemowa duchowa bliskość i wewnętrzne porozumienie. To wrażenie bezproblemowej bliskości Matki i Jej Syna potęguje pobożność Maryjna, która każe nam wierzyć, że Maryja była zawsze tak blisko swego Syna, że nikt i nic nie mogło zmącić duchowej harmonii między nimi. Nawet męka Jezusa nie mogła zachwiać poczucia duchowej bliskości Matki i Jej Syna. Rzeczywiście trudno się oprzeć tak pięknej wizji. Kiedy jednak zagłębimy się w Nowy Testament, to okaże się, że ta czarująca wizja nie wytrzymuje krytyki ze strony Ewangelii.

Uważny czytelnik Ewangelii, zwłaszcza św. Łukasza, dostrzeże, że w miarę jak Jezus dorastał, coraz bardziej oddalał się duchowo od swojej Matki. Maryja zaczęła to przeczuwać już wtedy, gdy jako dwunastoletni chłopiec, Jezus rzekomo zagubił się w Jerozolimie. Maryja pełna lęku i obaw odnajduje wreszcie Jezusa w świątyni (Łk 2, 41-50). Po Jego zdumiewającej odpowiedzi uświadamia sobie, chyba po raz pierwszy, boską obcość swego Syna. To poczucie obcości – inności Boga ukrytego w Jezusie – było nieodłącznym elementem ludzkiego życia Matki Bożej. Maryja zaczyna uświadamiać sobie co może oznaczać przepowiednia Symeona (Łk 2, 35) – będzie to boleść bardzo dojmująca, gdyż uderzy w duchową bliskość Matki i Syna. Może się bowiem okazać, że Jezus wcale nie należy do Maryi tak, jak w normalnym porządku tego świata syn może należeć do swej matki. Cóż to bowiem znaczy, kiedy dziecko, w sposób sam przez się zrozumiały, odpowiada spokojnie swoim zalęknionym rodzicom: „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być tym, co należy do mego Ojca?” (Łk 2, 49). Nic dziwnego, że rodzice nie zrozumieli tej dziwnej odpowiedzi. Łukasz zapisał jednak, że Maryja wiernie chowała i rozważała w sercu wszystkie te wspomnienia (Łk 2, 51). Zapewne zastanawiała się nad tym, co to znaczy, że właściwe miejsce jej dwunastoletniego Synka nie jest w rodzinnym domu w Nazarecie, ale w domu boskiego Ojca? Czyżby to znaczyło, że jeśli Jej Syn zostałby w Nazarecie do końca swoich dni, to wtedy dopiero by się zagubił? A tak, kiedy jest w domu swego Ojca okazuje się być u siebie. Czy to znaczy, że Symeon przepowiadał mi duchową rozłąkę z moim Synem?

Rzeczywiście, kiedy czytamy cztery Ewangelie mamy wrażenie, że w zażyłej duchowej więzi Jezusa i Maryi otwiera się coraz bardziej bolesna szczelina. Daje ona o sobie znać np. podczas wesela w Kanie Galilejskiej. Maryja przekonała się wówczas, że tym, co naprawdę ma decydujący wpływ na postępowanie Jej Syna wcale nie jest jej prośba: „Nie mają już wina” (J 2, 3), lecz jakaś „tajemnicza godzina” (J 2, 4), która ma nadejść – a właściwe już nadeszła! Niektórzy tłumacze Ewangelii oddają słowa Jezusa następująco: „Niewiasto, czyż właśnie nie nadeszła już moja godzina?” (np. Biblia Poznańska). Tym samym Jezus daje Maryi do zrozumienia, że owszem dokona cudu, ale stanie się to nie na jej prośbę, ale dlatego, że Bóg Ojciec tego chce. W tym cudzie nie o wino przecież chodziło, lecz o to, aby uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2, 11). Życiem Jezusa i Jego duchem rządzi wola Ojca niebieskiego, a nie matczyna miłość Maryi.

I tak duchowe oddalanie się Jezusa od Maryi narasta. Daje ono o sobie znać w wielu wydarzeniach opisanych w Ewangelii. „Oto Twoja matka stoi na dworze i pyta o Ciebie. Któż jest moją matką?” (Mt 12, 46-50). Nawet jeśli Jezus po tych słowach wyszedł z miłością do Maryi, to jednak wstrząsający jest ładunek tych słów: ukazuje on, że Jezus żyje w nieskończonym oddaleniu od Maryi. A kiedy pod krzyżem Maryja stoi skamieniała z bólu, czeka ją dojmujące przypieczętowanie tego oddalenia. Słyszy słowa rozdzierające serce: Jezus mówi do Niej, ale wskazuje na Jana: „Niewiasto. Oto tam jest syn Twój” (J 19, 26). To tak, jakby chciał powiedzieć – „Odtąd już nie jestem Twoim Synem”. Albo, co gorsza – „Nigdy nim nie byłem”. Maryja oddała Jezusowi wszystko: swoje serce, swoją cześć, swoją krew, całą moc swej miłości. Otoczyła Jezusa sobą, ale On wyrósł ponad Nią. Nie zawsze rozumiała Jego słowo, lecz zawsze ufała i wierzyła. Było to już zapowiedziane przez Archanioła: „Święte, które się z Ciebie narodzi będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1, 35). To orędzie spełniło się w całej pełni i wokół Jej Syna, który był Synem Bożym, rozwarła się niezmierzona przestrzeń. Jezus wchodzi w tą przestrzeń, żyje nią – jednocześnie odchodząc od swej Matki. Tego z pewnością Maryja nie mogła zrozumieć. Jakże zresztą mogłaby pojąć tajemnicę żywego Boga? I tu otwiera się możliwość odpowiedzi na nasze pytanie: Czego my, jako wierzący w Chrystusa, moglibyśmy się nauczyć od naszej duchowej Matki przeżywającej tajemniczy miecz boleści –doświadczenie oddalenia od swego Syna?

Maryja uczy nas postawy: „wierzę, aby zrozumieć”

W życiu chrześcijanina zawierzenie się Bogu powinno być pierwsze i najważniejsze; o wiele ważniejsze niż samo tylko rozumienie Boga. Ostatecznie to nie Bóg musi ustąpić przed naszym rozumieniem, ale to nasze rozumienie musi ustąpić przez Bogiem. Maryja potrafiła w taki sposób wierzyć Bogu i żyć według tej wiary. Wiara i życie według wiary były dla Niej ważniejsze niż samo tylko rozumienie. Maryja uwierzyła Bogu – co może dokonać się tylko Bożą mocą. Uwierzyła i to w czasie, kiedy poza Nią we właściwym i pełnym sensie tego słowa zapewne nikt jeszcze nie wierzył. Jeśli coś odsłania wielkość Maryi, której serce było zdjęte bólem, to okrzyk jej krewnej: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” (Łk 1, 45). Maryja uwierzyła i musiała na nowo tę wiarę w sobie budować. Coraz mocniejszą, coraz bardziej niezłomną. Bożą mocą Maryja także zrozumiała to, co się wydarzyło w Jej życiu, dlaczego miecz boleści musiał przeszyć jej duszę. Ale to rozumienie przyszło dopiero później. Zrozumienie było Jej dane od Boga dopiero w Dzień Pięćdziesiątnicy. Wtedy pojęła to wszystko, co dotąd wiernie zachowywała w swym sercu. Ale najpierw uwierzyła. I tylko przez wiarę pokonywała tajemniczy i nieskończony dystans dzielący Ją od jej Boskiego Syna. To przez wiarę Maryja stoi bliżej swojego Syna i jest mocniej osadzona w historii zbawienia, niż przez wszystkie cuda, o których opowiadają sielankowe legendy. Legenda może być piękna i cieszyć nas swymi obrazami, ale żyć nią nie możemy.

Wiara wymaga od nas, abyśmy zmagali się z tajemnicą działania Boga i z oporem tego świata. Codzienność jest jak mur, przez który można się przebić jedynie wiarą, która zwycięża ten świat. A jest to wiara w Jezusa Chrystusa, który za nas umarł i zmartwychwstał. Tej wiary możemy uczyć się od Maryi. Jest Ona Matką Kościoła, gdyż jest Matką Chrystusa. I jak długo Kościół jest Chrystusowy, tak długo Ona jest jego Matką. Ona mogła wytrzymać duchowy miecz boleści, bo uwierzyła Słowu Bożemu, które powiedział do Niej Anioł. Ona była cała wobec tego Słowa na „tak” nawet, gdy świat wokół Niej był wobec tego Słowa na „nie”. Wiedziała o tym „nie” wypowiadanym wobec Bożego Słowa: słyszała o rzezi dzieci betlejemskich, o zaparciu się Piotra, o samobójstwie Judasza, o tym, że faryzeusze i uczeni w piśmie nastają na życie Jej Syna. Mimo tego wszystkiego – uwierzyła Słowu Bożemu i była w tej wierze wytrwała. To do Maryi można w pełni odnieść słowa Jezusa: „Przez waszą wytrwałość ocalicie wasze życie” (Łk 21, 19). Maryja ocaliła sens swego życia poświęconego Jezusowi dzięki wytrwałej wierze. Obejmowała Jezusa swoją miłością, ale musiała nieustannie doświadczać tego, jak On, żyjąc Bożą tajemnicą, oddalał się od Niej. Nieustannie wznosił się ponad Nią. Musiała zatem boleśnie odczuwać przenikający Ją miecz boleści. Ale też nieustannie podążała za Nim, aż po krzyż. Jezus na krzyżu pozostał sam w obliczu Bożej sprawiedliwości. Ona zaś przyjęła rozłąkę z Synem, który z krzyża ogłosił, że na koniec nie chce być już Jej Synem. Maryja przyjęła z wiarą testament z krzyża. I właśnie tak, w wierze, znów była blisko Jezusa i znów stanęła obok Niego.

Od naszej Matki Maryi możemy uczyć się dźwigania ciężaru poczucia oddalenia od Boga. Św. Paweł Apostoł napisał, że „jak długo pozostajemy w ciele, jesteśmy pielgrzymami, z daleka od Pana” (2 Kor 5, 6). Maryja idzie z razem nami w pielgrzymce wiary. Ona przekonuje nas, że kto wierzy, nigdy nie jest sam. Jeśli jesteśmy ludźmi wierzącymi w Boga i w Chrystusa, a nie umiemy dźwigać ciężaru naszej samotności, to powinniśmy zapytać samych siebie: jaka jest moja wiara? Maryja, która dzielnie zniosła miecz bolesnej rozłąki z Synem, chce nam dziś powiedzieć: nie zrażajcie się trudnościami, jakiekolwiek są; jeśli zaufacie Jezusowi możecie w trudnych chwilach zaufać pewnej mocy; miejcie odwagę do życia z wiary, a nigdy nie zostaniecie sami.

Zakończenie: cierpienie nie jest przeszkodą do wiary

Człowiek może znieść wiele cierpienia, jeśli tylko ma silne poczucie sensu. Ale to poczucie nie zawsze może w nas żyć, nie zawsze może nas wspierać. Są takie wydarzenia, które nie mają w sobie żadnego sensu, jak chociażby cierpienie z powodu bezmyślnego i bezsensownego zła. Wtedy nasza wiara w Boga i w Chrystusa słabnie, a nawet gaśnie. Dlatego nasze rozważanie zakończymy modlitwą św. Faustyny, która w swoim Dzienniczku zapisała: „Matko Boża, dusza Twa była zanurzona w goryczy morzu, spójrz się na dziecię Twoje i naucz cierpieć, i kochać w cierpieniu. Wzmocnij mą duszę, niech jej ból nie łamie. Matko łaski – naucz mnie żyć z Bogiem” (Dzienniczek, 315). Faustyna, jak wiemy, prowadziła życie mistyczne, w bliskości z Chrystusem. Wiedziała, że życie z Bogiem nie jest łatwe, ale życie bez Boga jest jeszcze trudniejsze – niewyobrażalne. Dlatego zwraca się w modlitwie do Maryi, która ma ją uczyć życia z Bogiem. Wszak od Maryi zażądano, aby zawierzyła się Bogu całkowicie „w ciemno”. A Ona, w swej prostocie, nie świadomej siebie wielkości, uczyniła to. Stała się przez to Matką wszystkich wierzących w Chrystusa. „Wierzę, aby zrozumieć” – oto duchowa i życiowa postawa Maryi. Dla niej cierpienie i niezrozumienie nie było powodem odstępstwa od wiary, ale wezwaniem do jeszcze głębszej wiary i ufności.

Masz pytanie? Skontaktuj się z nami