• parafiaprokocim
  • 2022-12-25
  • 0 Komentarzy

Umiłowani przez Boga.

Św. Leon Wielki papież w homilii na Narodzenie Pańskie wzywa wszystkich chrześcijan do zachwytu i poznania wielkiej wartości, jaką zostali obdarowani: „Poznaj swoją godność, chrześcijaninie! Stałeś się uczestnikiem Boskiej natury”.

Godność i radość z bycia chrześcijaninem polega na tym, że Jezus, Syn Boży, stał się naszym bratem i wprowadził nas w tajemnicę żywego Boga. Dzięki Jezusowi staliśmy się nowym, odrodzonym stworzeniem i mamy udział w życiu Boga. Nasza godność płynnie z tego, że zostaliśmy otwarci na Boga. Człowiek jest stworzony dla Boga. Najlepiej wyraził to św. Augustyn: „Stworzyłeś nas Boże dla siebie i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie”.

Zastanówmy się teraz, czy możemy na innej jeszcze drodze szukać źródeł naszej chrześcijańskiej dumy i godności? Czy może być tak, że również Bóg jest otwarty na człowieka i staje się uczestnikiem ludzkiej natury? Czy Wcielenie Syna Bożego świadczy o tym, że w Bogu już od zawsze istniała zdolność do stania się człowiekiem? Czy ta zdolność płynie z natury samego Boga? Czy możemy wierzyć, że Bóg jako Bóg jest także ludzki?

Św. Leon Wielki zdawał sobie sprawę z możliwości takiej drogi poszukiwania naszej chrześcijańskiej godności: w Jezusie pokazało się, że Bóg może stać się człowiekiem. Nie dlatego Bóg stał się człowiekiem, bo tak postanowił – bo jest wszechmocny. Bóg już sam z siebie jest zdolny do bycia człowiekiem, podobnie jak człowiek sam z siebie jest zdolny do tego, aby móc mówić. Człowieczeństwo jest wpisane w Boską naturę.

Okazuje się zatem, że nie tylko godność chrześcijańska, ale godność każdego w ogóle człowieka (niechrześcijanina i niewierzącego) ma takie oto źródło: Bóg jest nie tylko Bogiem dla ludzi, ale sam jest ludzkim Bogiem. Bóg w nas, ludziach, odnajduje i kocha to, co nosi i kocha w sobie samym – człowieczeństwo. Księga Rodzaju mówi, że Bóg nas stworzył na swój obraz i swoje podobieństwo, a nie na swoje niepodobieństwo. Stary Testament uczy ponadto, że Bóg zabronił Żydom sporządzania jakiejkolwiek podobizny Boga. Ale trzeba też powiedzieć – i to daje do myślenia! – że Bóg złamał swój zakaz, bo stworzył swój własny obraz i podobieństwo. Stworzył ludzi. Bóg jest zupełnie inny, niż my, ale z Jego woli jesteśmy głęboko z Nim spokrewnieni: jesteśmy Jego obrazem i podobieństwem. Św. Paweł powie nawet: „jesteśmy z Jego rodu”. Głębia człowieczeństwa przyciąga głębię Boskiego Stwórcy i to tak bardzo, że Psalmista, pełen zachwytu, pyta: „Boże, kimże jest człowiek, że o nim pamiętasz? Kim syn człowieczy, że troszczysz się o niego?”. Mało tego. Psalmista dodaje: „Uczyniłeś go niewiele mniejszym od Boga!” – tak, od Boga!; w oryginalnym hebrajskim zapisie Psalmów występuje tu właśnie słowo „Adonai” (Ps 8,6), które oznacza „Pan”, „Bóg”, „bogowie”; dopiero w greckim i łacińskim przekładzie hebrajskiej Biblii osłabiono to niesłychane wyrażenie i przetłumaczono: „niewiele mniejszym od aniołów”. Bóg stworzył nas niewiele mniejszymi od samego siebie. Nie znamy wprawdzie tej miary wielkości – zna ją tylko Bóg. Dla nas jednak ważne jest coś innego. Mianowicie: Bóg odnajduje w nas, ludziach, coś swojego, coś własnego. Być może jest to najpiękniejszą tajemnicą boskości i najpiękniejszym źródłem naszej ludzkiej godności. Nigdy nie możemy się przyzwyczaić i traktować za oczywiste tego, że kiedy Bóg się objawił, to objawił się jako człowiek. Bóg nie objawił się jako anioł, lub zwierzę, jak to jest w hinduizmie, gdzie wyobrażenia bóstw mają głowy słoni i innych zwierząt. Gdy rozmyślamy o Jezusie złożonym w żłobie, to za bardzo roztkliwiamy się nad tym, że Jezus był malutki, a stanowczo za mało porywa nas samo to niesłychane wydarzenie: odwieczny Syn Boży – to jest także prawdziwy człowiek, a nie tylko sympatyczne dzieciątko, jak każde inne.

W Bogu istnieje zatem coś na kształt człowieczeństwa, zrealizowanego w Boski sposób. Istnieje w Bogu coś, co pozwala Mu być człowiekiem. I nie jest to tylko Jego wszechmoc, ani nawet tylko Jego wolność. Jest w Bogu coś, co Go pozytywnie skłoniło do tego, by stać się człowiekiem. Bóg ma w sobie coś z człowieczeństwa. Podstawowa zasada teologii chrześcijańskiej uczy, że to, co Bóg czyni dla nas, świadczy też o tym, kim Bóg jest sam w sobie. Jeśli Bóg nas kocha i z miłości stał się człowiekiem, to oznacza, że już od zawsze nim był. To, co Boskie zawiera już w sobie to, co ludzkie. Nie tylko człowiek jest otwarty na Boga, ale i Bóg jest otwarty na człowieka – i to otwarty w sobie samym, a dopiero potem w stosunku do nas, ludzi. Bóg jest w sobie tym, kim później będzie dla nas. Jak można to sobie plastycznie uzmysłowić?

Warto w tym temacie odwołać się do najbardziej zagadkowej z ikon wschodnich – do tzw. „ikony nicejskiej”. Ikona ta przedstawia odwieczne Słowo Boże w postaci małego dziecka (synka). Nasza zachodnia wrażliwość spontanicznie każe nam w tym dziecku widzieć „Dzieciątko Jezus”. Tymczasem chodzi o coś zupełnie innego. Ta ikona, owszem, ma przedstawiać Syna Bożego, ale nie jako już wcielonego, jako Jezusa z Nazaretu, lecz jako przedwieczne Słowo Boga. Jest to słowo przed-istniejące na świecie, a więc Słowo, które dopiero ma się stać ciałem, Słowo jeszcze przed swoim Wcieleniem – a nie już Słowo Wcielone. Młody wiek chłopczyka przedstawionego na ikonie wcale nie oznacza dzieciństwa, ale wieczność, która nie podlega zniszczeniu. Ikona obrazuje obecność wiecznego człowieczeństwa w samym Bogu: młodość sąsiaduje z wiecznością. Natomiast po wcieleniu Jezus jest przedstawiany w ikonografii już jako dorosły, brodaty mężczyzna, przez co ukazuje się nietrwałość ludzkiego życia.Ikonauczy nas, że człowieczeństwo nie należy tylko do ludzi, ale jest tajemniczo zawarte w przedwiecznym Bogu, stwórcy ludzi.

Może się tu jednak zrodzić wątpliwość: czy mówiąc o Bogu w ten sposób nie czynimy Boga aż nazbyt ludzkim? Czy nie zacieramy wielkiej różnicy między Bogiem a ludzkością?

Powiedzmy najpierw, że to sam Bóg szuka swego pokrewieństwa z nami. Wszak jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo, czego nie możemy lekceważyć. Bóg staje się ciałem w swoim własnym obrazie, w swojej ikonie. Jako ludzie, jesteśmy ikoną Boga, jesteśmy krzewem gorejącym, przez który objawia się Bóg. Dlatego wydaje się, że w stosunku do Boga grozi nam nie tyle Jego pomniejszanie, co fałszywe powiększenie. Czynimy Boga aż nazbyt Boskim, niż On sam tego chce. W Kościele zachodnim przywiązujemy wielką wagę do starożytnego obrazu Boga filozofów: Boga niedostępnego, bardzo wielkiego, odległego od świata tak bardzo, że już prawie w nim nieobecnego. Chętnie też określamy Boga atrybutami rozpoczynającymi się od słowa „naj”:„największy”, „najdoskonalszy”, „najpotężniejszy”. Sądzimy, że w ten sposób oddajemy Bogu cześć. Tymczasem takie tropy retoryczne i przesadnie nie pozwalają nam na zdrowe i wielkoduszne rozumienie bliskości Boga i człowieka. Wywyższyliśmy Boga do tego stopnia, że – jak powiedział św. Ireneusz – „zhańbiliśmy go i Nim wzgardziliśmy”. Nie uszanowaliśmy wielkości, jaką Bóg sam sobie nadał. Jezus uczy w Ewangelii, że „to, co za wielkie uchodzi między ludźmi, obrzydliwością jest w oczach Bożych” (Łk 16,15). Wielkość Boga nie wygląda tak, jak się nam, ludziom, wydaje. Nie tak parzy Bóg, jak patrzy człowiek. Oby nie było z nami tak, jak z przyjaciółmi Hioba. Przestawili oni Hiobowi obraz Boga tak potężnego i surowego, że sam Bóg się na nich rozgniewał i powiedział do przyjaciół Hioba: „Zapłonąłem gniewem na was, bo nie mówiliście prawdy o Mnie, jak mój sługa Hiob. Ze względu na niego nic złego wam nie zrobię, choć nie mówiliście prawdy o Mnie, jak mój sługa Hiob”.

Wcielenie Syna Bożego mówi nam coś prawdziwego o wielkości Boga. Wielkość Boga zamierzona przez Niego polega na tym, że Bóg chce się zbliżyć do człowieka i stać się jego przyjacielem. Wielkość Boga nie boi się naszej małości. Kto ośmiela się pouczać Boga, jakim ma być Bogiem, aby był Bogiem „wielkim jak należy” – ten musiałby być albo kimś naprawdę wielkim, albo szalonym.

Zapytajmy teraz: Co z tego wynika dla naszych poszukiwań godności człowieka? Jak mamy poznać wielkość kruchego człowieka w obliczu Boga, który stał się naszym przyjacielem i bratem?

Pewien XVII-wieczny jezuita flamandzki odpowiedziałby nam tak: „Boskie jest nie bycie zamurowanym w tym, co największe, ale moc, zdolność do bycia zawartym w tym, co najmniejsze”. Wielkości Boga nie zdobywa się za cenę bezlitosnego dystansu i odłączenia Go od człowieka i ludzkich spraw. Bóg chce być wielki razem ze swym stworzeniem – razem z człowiekiem. Tylko starożytna i dzika koncepcja Boga, pełna lęków i urojeń, przedstawiała Boga w kategoriach okrutnych i nieludzkich. Nam też się czasem zdarza, że mówimy o Bogu podobnie jak przyjaciele Hioba. Mówimy o Bogu w kategoriach być może godziwych w swojej intencji (np. wszechmoc), ale używamy tych określeń w taki sposób, że kryją one w sobie przemoc, a może nawet okrucieństwo. Na tym także polega mechanizm straszenia Bogiem, który musi doprowadzić do odrzucenia takiego Boga. Tymczasem chrześcijaństwo głosi Boga otwartego na człowieka. To otwarcie sięga w Bogu tak daleko, że człowiek jest wpisany w Boga i Bóg jest wpisany w człowieka. Bóg i człowiek różnią się od siebie nieskończenie, ale zarazem oznaczają siebie nawzajem. Szukamy siebie w Bogu i Bóg szuka siebie w nas. Możemy nawet powiedzieć, że spełniamy siebie, gdy dzielimy życie z Bogiem, ale podobnie dzieje się z odwiecznym Słowem Bożym. Słowo Boże stało się człowiekiem, aby spełnić siebie jako Bóg – Bóg odwiecznie otwarty na człowieka.

W tajemnicy Bożego Narodzenia staje przed nami wielkość człowieka i wielkość Boga – wielkości zupełnie inne, niż ludzkie wyobrażenia o wielkości. Stajemy onieśmieleni wobec Jezusa z Nazaretu, który łączy w sobie wielkość Boga i wielkość człowieka. Te dwie wielkości potrzebują siebie nawzajem i przyzywają. Wobec tajemnicy betlejemskiego żłobu powtarzamy za Psalmistą: „Głębia przyzywa głębię”.

Masz pytanie? Skontaktuj się z nami