• parafiaprokocim
  • 2021-01-24
  • 0 Komentarzy

Umiłowani przez Boga.

Usłyszeliśmy dziś opis początku działalności Jezusa według Ewangelii św. Marka. Oto on: „Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: ‘Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!” (Mk 1, 14-15). Frapująca jest literacka funkcja tego opisu. Jest on zwięzły i skrótowy. Ewangelista nie wzmiankuje żadnych adresatów, nie wyjaśnia na czym ma polegać nawrócenie, ani nie mówi jak należy rozumieć sens określenia „królestwo Boże”. Ten sumaryczny opis początków działalności Jezusa w Galilei ma swoje znaczenie. Wskazuje na jego programowy charakter i jest apelem skierowanym do współczesnego adresata Ewangelii. Spróbujmy zatem oprzeć się pokusie biblijnego pozytywizmu, który odsyła do Ewangelii, ale zakazuje wszelkiej interpretacji. Zamiast wysługiwać się Ewangelią, posłużmy się nią, aby rozumnie wydobyć z niej na jaw religijne przesłanie dla chrześcijan XXI wieku.

Chrześcijaństwo nie jest przede wszystkim moralnością

W umysłowości wielu współczesnych chrześcijan, nie tylko tych powierzchownych, temat religijnego nawrócenia kojarzy się głównie z problemem doskonałości moralnej. Chrześcijaństwo ma być przede wszystkim moralnością, a chrześcijanin to człowiek, który usiłuje „czynić dobrze”. Być chrześcijaninem to nic innego i nic więcej, jak „być dobrym”. Tak okrojony z tajemnicy i zniekształcony obraz chrześcijaństwa i życia chrześcijańskiego nie wytrzymuje krytyki ze strony Ewangelii.

W życiu moralnym, jak wiemy, chodzi o działanie – czy jest ono dobre czy złe. Tymczasem Słowo Boże zwraca się do człowieka nie tylko na płaszczyźnie jego działania. Dotyka ono najskrytszej głębi człowieka – jego „serca” (jako ośrodka myśli, uczuć, pragnień). Rzeczywistą stawką chrześcijańskiego nawrócenia jest królestwo Boże, a nie tylko moralność i rachunek sumienia. Ewangelia inspiruje rachunek sumienia, wywołuje pytanie: „cóż więc mamy czynić?” (Łk 3,10). Ale w głoszeniu królestwa Bożego nie chodzi o postępowanie, lecz o zajęcie stanowiska wobec samego Jezusa Chrystusa: „A wy za kogo mnie uważacie?” (Mt 16, 15). Od odpowiedzi na to pytanie zależy, czy jesteśmy gotowi do poddania się Chrystusowi, aby On nas prowadził. Kiedy Chrystus wzywa Szymona i Andrzeja: „Pójdźcie za Mną, a sprawię, że staniecie się rybakami ludzi” (Mk 1, 17) – nie stawia przed nimi jakiegoś określonego zawodu z czynnościami ustalonymi na przyszłość i ujętego w określone reguły moralne. On żąda od nich, aby poszli za Nim i kroczyli za Nim. Widać stąd, że wiara w Chrystusa wymaga posłuszeństwa. Polega ono na tym, że nie koncentrujemy się na sobie i swoim postępowaniu, lecz na słuchaniu Boga i wypełnianiu tego, co jest miłe Bogu.

Nawrócenie to posłuszeństwo Chrystusowi

Wiara i nawrócenie nakazują posłuszeństwo, ale posłuszeństwo to nie należy przede wszystkim do porządku moralnego, ale do porządku duchowego. Nawrócenie to nowe życie z Ducha Świętego. Posłuszeństwo Chrystusowi wypływa ze słuchania Jego słów, a nie z wypełniania nakazów prawa moralnego. Kto uwierzył w Chrystusa otrzymuje w darze od Jego Ducha żar miłości. Ten nadprzyrodzony żar sprawia, że człowiek z wolnej woli poddaje się Chrystusowi, a czyni to z ochotą i natychmiast: „I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim” (Mk 1, 18). Jaki kodeks moralny ma taką siłę oddziaływania na naszą wolność i rozum? A żar miłości Chrystusa ma. „Miłość Chrystusa przynagla nas” (2 Kor 5, 15) – powiedział z doświadczenia św. Paweł, dawniej Szaweł, prześladowca Kościoła i morderca św. Szczepana. Żar miłości Chrystusowej nie niszczy ludzkiej wolności – zaświadczy o tym bogaty młodzieniec (Mt 19, 16-22), ale przemawia przynagleniem, które przewyższa wszelkie ciasne kodeksy moralne. Żaru miłości Chrystusowej doświadczył Zacheusz, który po spotkaniu z Jezusem powiedział: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie” (Łk 19, 8). Człowiek niewierzący powie na chłodno: „Zacheusz oszalał!”. Ale kto doświadczył żaru miłości Chrystusowej, powie z empatią: „Rozumem Zacheusza!”. Miłość Chrystusa nie zna granic. Dociera nawet do morderców, takich jak Szaweł, do bogaczy, takich jak Zacheusz, do nierządnic, które nawróciły się pod wpływem pełnych mocy Ducha słów św. Jana Chrzciciela. To znamienne: Jezus z upodobaniem pochwala wiarę ludzi, którzy wcale nie są moralnie doskonali. Jezus zdumiewa się nad bezgraniczną ufnością rzymskiego setnika, który nie zachowywał prawa żydowskiego: „U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary” (Mt 8, 10); zdumiewa się nad natarczywą prośbą poganki: „O niewiasto, wielka jest twoja wiara” (Mt 15, 28). Czy Jezus pochwala niemoralne życie tych osób? Oczywiście, że nie pochwala. Wszak jednak Szaweł, Zacheusz, nierządnice… – oni wszyscy zmielili swoje życie i postępowanie. Ale zmienili je, co ważne, nie pod presją moralizatorskich połajanek (dziś powiedzielibyśmy „klechostwa”: węszenia cudzych grzechów), albo wymachiwania im przed oczyma kodeksem moralnym. Jezus pochwalił ich serca otwarte na wiarę w Boga. To wiara sprawiła, że nie opancerzyli się oni we własnym usprawiedliwieniu – jak czynił to faryzeusz w świątyni (Łk 18, 9-14). Potrzebowali mocy Boga, aby zmienić swoje życie i nie wstydzili się do tego przyznać. Uwierzyli, że Bóg ma moc odmienić ich życie. Uwierzyli, że Jezus przyniósł im takiego Boga.

Teraz już lepiej rozumiemy, że byłoby rzeczą straszną, gdybyśmy rozmiłowali się w Ewangelii, a zarazem interpretowali ją jako kodeks moralny; byłoby fatalne, gdybyśmy Chrystusa uważali jedynie za wybitnego nauczyciela moralności, który przyniósł nam Nowy Testament – znowelizowaną wersję prawa Starego Testamentu. Posłuszeństwo wiary, to wolność od litery prawa, a zarazem wolność do życia w Duchu, który jest Duchem Jezusa.

Życie duchowe, a życie moralne

Znakiem rozpoznawczym chrześcijanina jest jego życie w Duchu, a nie życie moralne. Między „życiem duchowym”, a „życiem moralnym” istnieje różnica wzrostu. Inaczej wzrasta życie duchowe, a inaczej moralne. Życie moralne to dziedzina doświadczenia nas samych, naszych powinności. Życie duchowe to dziedzina doświadczenia Boga. Życie moralne wyraża się w działaniu, w którym chodzi o to, co dobre i co złe. Życie duchowe zabiega o to, „co miłe Bogu” – „Badajcie, co jest miłe Panu” (Ef 5, 10). Życie duchowe dojrzewa nie wbrew normom moralnym, ale ponad nimi. Dzięki temu życie duchowe wnosi dobro i miłość w zupełnie nowe rejony naszej codzienności. Życie duchowe jest zawsze nowe i świeże, bo płynie z nasłuchiwania Boga – źródła nadprzyrodzonej mocy i inspiracji. Bóg chce widzieć człowieka czyniącego dobro i miłość tam, gdzie ich dotąd w ogóle nie było. Dlatego życie duchowe wznosi się ponad schematy myślowe kodeksów moralnych. Ilustruje to dobrze przypowieść o gospodarzu w winnicy (Mt 20, 1-16). Pracownikom, którzy cały dzień pracowali gospodarz wypłacił po denarze – zgodnie z umową. Z kolei tym pracownikom, którzy pracowali tylko godzinę, wypłacił tyleż samo, gdyż nie kierował się tylko i wyłącznie powinnością moralną, ale jeszcze wspaniałomyślnością Bożą. Dlatego urzeczywistnił dobro tam, gdzie powinność moralna tego w ogóle nie przewidywała. Mówią o tym retoryczne pytania gospodarza: „Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co zechcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?” (Mt 15-16). Jeśli niektórzy ludzie złym okiem patrzą na urzeczywistniające się dobro, tam, gdzie – ich zdaniem – dobra być nie powinno, to oznacza, że królestwo Boże już jest, ale nie jest ono jawne dla wszystkich. Dla Jezusa królestwo Boże jest nie tyle błogim stanem rzeczy, ile Bogiem, który jawnie zasiada na tronie. Bóg włada i dziś, lecz gdy w pełni urzeczywistni się Jego królestwo, wówczas działanie Boga będzie jawne dla wszystkich. Życie duchowe, to oczekiwanie na pełną realizację królestwa Bożego, gdy „Bóg będzie wszystkim we wszystkich” (1 Kor 15,28). Życie duchowe ma swoje źródła w Bogu, dlatego jest ono nieprzewidywalne, ciągle żywe i świeże. Nie koncentruje się na sobie i swoim działaniu. Kto naprawdę poświęcił się głoszeniu królestwa Bożego, ten przeszedł już od życia moralnego, skupionego na własnym „ja”, do życia duchowego, które szuka jedynie woli Bożej. Życie duchowe nie wykazuje już tylko troski o czynienie dobra i oddanie się swojemu działaniu, w którym można stać się mistrzem. Życie duchowe nasłuchuje Boga; szuka Jego obecności, a zanim zacznie działać, przyjmuje w siebie działanie i inspirację od Boga. Moralność działa inaczej: już z góry wie, co należy czynić, a czego zaniechać: „Zrób tak a tak, i tylko tyle – i nic więcej nie rób, nikomu nic więcej nie daj…”. Człowiek słuchający Boga, doświadcza innej siły i inspiracji: „Chodź za Mną”, „Zrób więcej i inaczej”, bo Ja „chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał” (Mt 25, 26). Gdzie rozwija się takie wspaniałe życie duchowe?

Życie duchowe rozwija się w Kościele, w Duchu Chrystusowym, poprzez ludzi i wydarzenia. Kościół w swej nadprzyrodzonej rzeczywistości jest nam bardzo potrzebny – jako ostoja życia duchowego i kulturalnego. Wszak nie tylko duchowość, ale i cała kultura rozwija się dzięki temu, że jest Bóg Miłości, który pociąga nas do siebie, do wieczności.

Kościół Chrystusowy to ostoja życia duchowego

Zadanie Kościoła – wspólnoty ludzi żyjących w Duchu Świętym – polega na przywróceniu życiu chrześcijańskiemu jego głębokiej jedności. Chodzi o to, aby tego, w co należy wierzyć, nie oddzielać od tego, co należy czynić. Tej jedności (między wiarą a uczynkami) nie ustanowi żaden katechizm, kodeks moralny, czy dekret kurii biskupiej. Tą jednością się żyje, albo się ją symuluje.

Bycie w Kościele nie polega na tym, aby bronić za wszelką cenę tych duchownych, którzy udają życie duchowe. To pozoranci o śliskich duszach: głoszą oni coś innego i czynią coś innego; na przykład: zachwycają się słowami papieża Franciszka o ubóstwie, a sami pławią się w luksusie, mając ludzi biednych w pogardzie. Bycie w Kościele polega na tym, aby ochronić życie duchowe w nas, tajemnicę Chrystusa pośród nas. Jeśli odsłaniamy brzydszą część prawdy o nas, o ludziach Kościoła, to nie dla walki ze sobą, lecz dla walki o siebie nawzajem, walki o prawdziwe życie duchowe – tak walczył Chrystus o zbawienie swoich uczniów i faryzeuszy, nie szczędząc jednym i drugim słów krytyki (np. Mt 23,13; Mk 8, 17-20). Dlatego porzucanie Kościoła, albo, co gorsza, rozwalanie Kościoła z powodu fałszywych chrześcijan i fałszywych pasterzy, to wielki błąd metafizyczny – czyli zafałszowanie rzeczywistości, wylanie dziecka z kąpielą. To prawda, że Kościół katolicki nie jest królestwem Bożym na ziemi. Ono ma dopiero nadejść, i to – jak uczył Chrystus – niedostrzegalnie. Ale jeśli teraz zniszczymy Kościół, to kto nam będzie mówił o nadejściu królestwa Bożego? Kto nam będzie głosił miłość Chrystusa, która rozwija religię i kulturę? Kto przyniesie nam dobrą nowinę o zbawieniu? Politycy? Oni potrzebują Kościoła do innych celów, niż zbawcze. Źli pasterze? Oni potrzebują Chrystusa jako energii do realizacji własnych celów. A kto będzie nam głosił Chrystusa jako Pana, dla Niego samego, dla Jego zbawczej miłości, jeśli dziś zniszczymy/porzucimy Kościół Chrystusowy?

Niech przestrogą będą słowa poety Thomasa S. Eliota: „Jeśli chrześcijaństwo odejdzie, odejdzie cała nasza kultura. Wówczas trzeba będzie w bólach zacząć wszystko od początku, bo niemożliwy jest natychmiastowy przeskok do innej kultury. Trzeba będzie zaczekać, aż wyrośnie trawa, która pozwoli nakarmić owce, z których wełny utkane zostanie nowe okrycie. Trzeba będzie przebrnąć przez wieki barbarzyństwa. Nie dożyjemy czasów nastania tej nowej kultury ani nie dożyją jej nasze prapraprawnuki, a nawet gdybyśmy dożyli, to nikt z nas nie byłby w niej szczęśliwy”.

Kończąc nasze rozmyślanie zapytajmy: czy stać nas na porzucenie chrześcijaństwa i zbudowanej na nim kultury? Wszak to w Chrystusie jest obietnica i wielka szansa na odkupienie stworzonego i zepsutego świata ludzi oraz na przekształcenie ludzkości we wszystkich sferach kultury – nie wyłączając nauki, filozofii i biznesu.

Masz pytanie? Skontaktuj się z nami