• parafiaprokocim
  • 2024-02-25
  • 0 Komentarzy

Umiłowani przez Boga

Dzisiejsza liturgia słowa inspiruje nas, aby podjąć temat ufności. Powiedzmy najpierw rzecz najbardziej podstawową. Ufność to relacja, dzięki której człowiek czuje się pewny i bezpieczny. Ludzie od swoich najmłodszych lat szukają silnego oparcia, na którym mogliby polegać i czuć się bezpiecznie. Człowiek może pokładać ufność w sobie (autorelacja), albo ufać komuś/czemuś innemu. Słowo Boże zachęca nas dzisiaj, abyśmy pełni dziecięcej ufności zbliżyli się do Boga. Wielka ufność w Bogu doszła do głosu w życiu patriarchy Abrahama i Psalmisty. O nich mówi nam dzisiejsza liturgia słowa. Przyjrzyjmy się zatem ich niezłomnej ufności w Bogu.

 

Ufność w Bogu ponad wszystko

Pierwsze czytanie opisuje wydarzenie, które było punktem kulminacyjnym w religijnym życiu Abrahama. Była nim wielka próba wiary. Bóg zażądał od Abrahama złożenia ofiary z jego jedynego syna Izaaka (Rdz 22, 1-19).Dla osób o nieprzeciętnej religijności i wrażliwości opis tego wydarzenia jest wstrząsający. Są osoby –sam znam takie – które nie potrafią przeczytać tego fragmentu Księgi Rodzaju bez głębokiego wzruszenia i łez. Nie potrafią go nawet przeczytać za jednym zamachem; po prostu odbiera im mowę. Tak silne budzi to w nich przeżycia. Tak bardzo wczuwają się w sytuację Abrahama. My jednak nie będziemy wnikać w duszę Abrahama, aby „zobaczyć” i opisać to, co się w nim wówczas działo. Kto sądzi, że się na tych sprawach dobrze rozumie, zwykle bardzo się łudzi. Jedno wszakże wiemy z całą pewnością: Abraham okazał Bogu całkowite i bezgraniczne posłuszeństwo. Świadczą o tym słowa boskiego posłańca: „Nie wyciągaj twej ręki w kierunki chłopca i nic mu nie czyń, bowiem wiem teraz, że boisz się Boga, albowiem nie odmówiłeś mi swego syna, twego jedynego” (Rdz 22, 12). Abraham zaufał Bogu bezgranicznie, to znaczy przekroczył granice swego rozumu, swej woli i uczuć. Oto Bóg, który zabrania zabijać, tym razem nie tylko zezwala, ale również nakazuje Abrahamowi zabicie jego syna Izaaka. Każdy powiedziałby w takiej sytuacji „nie”, przecież jest przykazanie „nie zabijaj”. Lecz Abraham ma ufność w Bogu, podporządkowuje się Jego woli. W ten sposób Abraham przekroczył samego siebie. Nie był to jednak akt szaleństwa czy obłędu. Zaufał Bogu ponad racjami swego rozumu, ale nie stał się przez to głupi i bezrozumny. Zaufał Bogu przełamując opór swej woli, ale nie stał się przez to niepoczytalny i ubezwłasnowolniony. To była jego świadoma i dobrowolna decyzja. W końcu zaufał Bogu powściągając swoje ojcowskie uczucia, ale nie stał się przez to nieczuły. Zapytajmy więc: w czym tkwi sens i wielkość tego heroicznego aktu ufności?

Abraham bynajmniej nie zagłuszył w sobie głosu rozumu, woli i uczuć, ale zjednoczył je wszystkie w jednym i najwyższym punkcie swego ducha –w całkowitej ufności Bogu. Odkrył, że Bóg jest większy od ludzkiego serca i zna wszystko. Bóg musi zatem wiedzieć, jak zakończy się ta wielka próba, i że zakończy się ona dla Abrahama i Izaaka pomyślnie. Swoją wiarą Abraham uczy nas, że ufność w Bogu jest mądrą postawą, a bezgraniczna ufność – bardzo mądrą. Bóg jest zawsze większy od tego, co człowiek sam z siebie zdoła pomyśleć, zapragnąć czy odczuwać. Dzięki temu odkryciu duch Abrahama został wzmocniony. Otwarł się na „coś więcej” i „inaczej”. Wierzył, że „musi być coś jeszcze”, że Bóg zapewne „powie coś więcej”. I to sprawiło, że Abraham przez całą drogę na górę Moria milczał. To była jego zupełnie cicha, skromna i ukryta nadzieja. Milczał, bo nasłuchiwał Boga. Znał dobrze Jego głos. Od wielu już lat żył w zażyłości z Bogiem. Rytm jego życia można nawet ująć w proste słowa: „Bóg rzekł… a Abraham odpowiedział”. Dopiero „Po tych zdarzeniach Bóg wystawił Abrahama na próbę” (Rdz 22, 1).Ale dlaczego tak straszliwa próba?

Skoro Bóg postanowił poddać próbie wiarę starego już człowieka, to widocznie tej wierze jeszcze czegoś brakowało. Zapytajmy zatem: czego brakuje jeszcze człowiekowi wiary, który oddaje Bogu wszystko, poza tym, co najważniejsze?

 

Wiara poddana próbie

Biblia ukazuje nam Abrahama w całej jego ludzkiej i ułomnej naturze. Abraham nie byłby człowiekiem, gdyby mu się czasem nie zdarzało postawić własnych kalkulacji w miejsce Opatrzności i opierać się czemuś, czego chce Bóg. Kiedykolwiek polega on na własnej przemyślności i mądrości, musi się potem wstydzić tego, co pomyślał i zrobił. Wiara Abrahama, choć szczera, nie była wyzwolona z ludzkich ograniczeń. Nieustannie próbował rozumieć Boże obietnice na swój sposób i wspomagać ich wypełnienie zgodnie ze swoją ludzką logiką. Był często Abraham tym, który oczekuje czegoś od Boga, a nie tym, który ufa Bogu.

Nadeszła jednak chwila próby. Bóg zażądał od Abrahama czegoś, co musiało być dla niego nielogiczne i niepojęte: „Weź Izaaka, swego syna-jedynaka, którego tak miłujesz, idź do ziemi Moria i ofiaruj go tam na całopalenie na jednej z gór, którą ci wskażę” (Rdz 22, 2). To żądanie doprowadza Abrahama do granic jego rozumu, woli i uczuć, a zarazem otwiera drogę na szczyt ufności Bogu. W swej ufności mówi do swego syna: „Bóg upatrzy sobie jagnię na całopalenie, synu mój” (Rdz 22, 8).Ufność umożliwiła mu dostrzeżenie więcej niż człowiek sam z siebie może zobaczyć w sytuacjach krytycznych. Czego Bóg uczy Abrahama? Uczy go tym wydarzeniem, że ufność w Bogu musi być ufnością do końca, bez pozostawiania czegoś dla siebie i swojej woli. Jest to trudne dla każdego z nas, gdyż każdy chce schować przed Bogiem coś dla siebie, coś najcenniejszego. Tymczasem Bóg mówi: wszystko oddaj Mnie, niczego nie skrywaj przede Mną i zachowaj ufność.

Wielką ufnością w Bogu odznaczał się także Psalmista. Usłyszeliśmy dziś psalm 116. Psalmista w swoich cierpieniach położył ufność w Bogu. Był to czas dla niego bardzo ciężki. Był bezsilny wobec ludzkich kłamstw. Wszyscy ludzie go opuścili, otaczało go tylko kłamstwo. I w tej sytuacji woła do Boga: „Ufałem, nawet gdy mówiłem: ‘Jestem w wielkim ucisku’” (Ps 116, 10).

Wobec historii wielkich świadków ufności w Bogu nasuwa się teraz pytanie następujące: co z tego dzisiaj dla nas? W czym/kim pokładamy ufność? Gdzie szukamy silnego oparcia w naszym życiu?

 

Nasza ufność w Bogu

My wszyscy – duchowni i świeccy – szukamy silnego oparcia w naszym życiu. To nie ulega wątpliwości. Przekonałem się o tym także podczas duszpasterskiej wizyty kolędowej.

Dzieliliście się ze mną Waszymi radościami i nadziejami, bólami i strapieniami. Miałem też okazję budować się świadectwem wiary wielu z Was. I za to bardzo Wam dziękuję. Ale byłem też świadkiem gorzkich słów i autentycznych łez. Występowały one najczęściej w formie osobliwych pytań. Nie były to bowiem pytania skierowane do mnie, ani nawet do Pana Boga. Były to raczej pytania, które są oznaką wielkich duchowych zmagań. To próba pogodzenia ufności w Bogu z tym, co Was w życiu spotkało i spotyka. Oto niektóre z tych osobliwych pytań: „Jak mamy teraz żyć, skoro musimy mieszkać w jednym domu w atmosferze skłóconej rodziny? Jak można przystępować do Komunii św. i modlić się, a zarazem żywić niechęć do swoich najbliższych?”. Albo: „Jak mam teraz żyć, skoro umarł mój ukochany mąż? To już nie jest życie. Czas nie leczy ran”. Albo: „Bóg postąpił ze mną niesprawiedliwie. Umarło moje dziecko. Mój mąż też umarł, ale on chorował. To rozumiem. Ale moje dziecko? Kto tego nie przeszedł, ten tego nie zrozumie. Nie wierzę, że będzie jakaś lepsza przyszłość”. Albo: „I cóż z tego, że moje dziecko ma duże pieniądze, wspaniały dom i pozycję społeczną, skoro odeszło od wiary w Boga? Wychowałam je inaczej – według zasady: „bez Boga ani do proga”?. Dlatego nie cieszą mnie sukcesy mojego dziecka, skoro w jego życiu nie ma już tego, co najważniejsze – Boga”.

Podobnych pytań i rozterek jest wiele. Nie znajdują one łatwych i prostych odpowiedzi. Trzeba zatem przyjrzeć się przynajmniej samym tym pytaniom. O czym one świadczą? Są wyrazem cierpienia i bezsilności. Lecz nie tylko. Są one o wiele bardziej znakiem usilnego poszukiwania silnego oparcia w trudnych życiowych doświadczeniach. Zapytajmy teraz: co z tych pytań wynika? Jak się one mają do ufności w Bogu?

Jest coś takiego w naszym zwyczajnym życiu, przed czym trudno uciec. I nie chodzi tu bynajmniej o dolegliwości związane z wiekiem czy chorobami. Te jakoś znosimy. Jesteśmy z nimi jakoś pogodzeni. W naszych osobliwych pytaniach chodzi o sytuacje niezrozumiałe, nagłe i problematyczne. Pytamy wtedy: gdzie jest Bóg w nieszczęściach, tragediach, smutku? I wymagamy wszechmocy Boga, aby temu wszystkiemu zaradził. Zapominamy przy tym często, że miłość jest ważniejsza niż wszechmoc. Bóg nie jest źródłem naszych tragedii, lecz może właśnie z miłości do nas im nie zapobiega? Tak było z Abrahamem, gdy z miłości do niego Bóg wystawił go na próbę, chcąc nauczyć go pełnej ufności. Również w trudnych i bolesnych doświadczeniach jest droga do Boga, do rozwoju naszego ducha i nadziei. Wymagają one od nas stałego wysiłku wewnętrznego człowieka – i nierzadko też prawdziwego umęczenia. Można powiedzieć, że zmaganie się z tymi pytaniami, to nasza trudna praca we wnętrzu człowieka. Na co dzień zajmujemy się niezliczonymi sprawami, które przesłaniają nam życie nasze duchowe. Lecz w niedzielę gromadzimy się w świątyni, aby spojrzeć w nasze wnętrze. W świątyni lepiej dostrzegamy, że w naszym wnętrzu nieustannie dokonuje się trud związany z dokonywaniem wyboru. O jaki wybór chodzi?

Wybieramy między przynajmniej dwiema możliwymi postawami wobec tego, co nas codziennie spotyka, a zwłaszcza wobec ludzi, których na co dzień spotykamy. Najprościej ten wybór można opisać następująco: albo otwarte zaufanie do tego, co/kto mnie spotyka, albo ostrożność, która obawia się podstępu, pułapki, ukrytych zamiarów. Te dwie różne postawy są w nas przemieszane i niekiedy trudne do rozdzielenia. Niemniej są one nie do pogodzenia ze sobą nawzajem. Między ufnością a nieufnością nie może być kompromisu. I to właśnie jest trudem wewnętrznego człowieka. Spotykamy w sobie te dwie różne postawy: ufność i nieufność, zawierzenie i podejrzliwość. Którą z nich wybrać? Za którą się opowiedzieć? To podstawowy i męczący wybór. Jesteśmy nim na co dzień utrudzeni. Ta codzienna harówka wewnętrzna rzutuje także na nasz stosunek do Boga.

Abraham jest przykładem człowieka ponad miarę umęczonego trudem wewnętrznego człowieka. Co wybrać: zaufać Bogu, który domaga się ofiary z Izaaka, czy zaufać sobie, swemu rozumowi, swemu sumieniu, miłości ojcowskiej? Straszna harówka! A jednak zaufał Bogu całkowicie. Czego możemy się nauczyć od Abrahama?

Stajemy w sytuacji wyboru tylko jednej z dwóch możliwości: albo zaufamy Bogu w tym, co nas w życiu spotkało i spotyka, albo nie zaufamy Bogu, lecz komuś/czemuś innemu. Chrystus wyraził się jasno o niemożliwości kompromisu i konieczności dokonania wyboru: „Nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Łk 16, 13).Ale wskazał nam także właściwą drogę i wybór: „Jeżeli się nie nawrócicie i nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3b). Zapytajmy jednak: gdzie podział się duch dziecięctwa Bożego?

Duch ufności i dziecięctwa Bożego został obecnie wyparty przez ideał siły i pewności siebie. Współczesna kultura wmówiła nam, że jesteśmy dla siebie konkurencją. Inaczej być nie może. Musimy się wzajemnie zwalczać, aby przeżyć. Kwitnie darwinizm społeczny: przeżywają jednostki sprytne, cwane, które mają wpływy, pieniądze i talent do oszukiwania innych. Można w tym nawet odnieść wrażenie, że ufność to oznaka głupoty i słabości, brak życiowej zaradności. Taki styl życia przenosi się na relację ludzi do Boga. Coraz częściej można usłyszeć, że w Boga i Kościół wierzą tylko ludzie słabi, niezaradni życiowo, mało zorientowani we współczesności. Ufność we własne siły i możliwości, w kontakty i pomysły – oto ideał człowieka sukcesu. Ufność w Bogu, to jedynie kula u nogi, którą trzeba odciąć, aby się w pełni rozwinąć. Tymczasem w życiu wiary jest dokładnie na odwrót.

Dla człowieka wierzącego mądrość i siła życiowa polegają na przekonaniu o swojej nicości w oczach Boga. Dlatego ufność w Bogu Miłości i w Jego słowie jest istotą życiowej postawy człowieka wierzącego. Ufność w Bogu wymaga jednak czasu. Nie jest efektem jednej chwili. Ufność dojrzewa powoli, po latach czuwania i modlitwy. Abraham czerpie siłę do zaufania Bogu ze swego doświadczenia. Wie, że dotąd Bóg go nie opuścił w czasie jego wędrówek. Na słowo Bożej obietnicy Abraham opuścił ojczyznę i rodzinę i bezdzietny żył na obczyźnie (Rdz 15,6). Dopiero po tak długim czasie „obycia się z Bogiem” – jeśli wolno się tak wyrazić, wiara Abrahama została poddana próbie. Co to znaczy dla nas?

Są takie sytuacje w życiu człowieka, które wymagają podjęcia nieszablonowych decyzji. Do tych decyzji dojrzewa się przez wiele lat, a niekiedy nawet przez całe swoje życie. Tu nie ma gotowych rozwiązań, ani takich samych odpowiedzi dla wszystkich. Trzeba je dopiero znaleźć. Człowiek, który w swoim życiu nie szukał Boga, nie modlił się, nie karmił się Słowem Bożym, nie przebywał z Mądrością, najczęściej w sytuacji kryzysowej podejmuje złe i błędne decyzje. Jest duchowo niedojrzały. Myśli wyłącznie po ludzku. Nie rozpoznaje głosu Boga, bo go nie zna. Sądzi błędnie, że Bóg jest obecny tylko w radościach i sukcesach, zaś w tragedii i smutku człowiek jest sam. Tak jednak nie jest. Przypomnijmy sobie słowa C. S. Lewisa, który podkreślał: „Bóg szepcze do nas w naszych przyjemnościach, przemawia w naszym sumieniu, ale krzyczy w naszych bólach. To jego megafon, który budzi głuchy świat” (Problem cierpienia). To znaczy, że Bóg jest mocno obecny w smutkach i tragediach, tylko nie wolno nam tej obecności zagłuszyć. Trudno nam zrozumieć tragedie. To prawda. Lecz być może jest to jedyny sposób na zbudzenie głuchego świata? Dlatego Jezus z wielką troską o nas nakazał nam czuwać i modlić się w każdym czasie, a nie tylko od czasu do czasu (Łk 21, 25-28.34-36).

Wzbudźmy teraz w sobie szczere i głębokie pragnienie dziecięctwa Bożego, pragnienie naszej wewnętrznej odnowy. Niech nam w tym dopomoże wiersz Jerzego Lieberta. Jego słowa ośmielają nas tym, że są wypowiedziane prosto, z perspektywy zwyczajności naszego życia. W ten sposób zachęcają nas też do rozmowy o tym, co dzieje się z nami na co dzień, gdy w naszym wnętrzu trudzimy się bardzo, aby zaufać Bogu do końca. Wiersz ten nosi tytuł „Moja wiara”:

 

Chciałbym, ażeby do mnie przyszedł Ktoś najbardziej Prosty,
Taki, jak na maszty brane, polskie sosny.

Żeby mi powiedział słowo jedno tylko — Synu
I aby odszedł. I żeby zostawił bladą woń jaśminu.

Przypadłbym na kolana i znieruchomiał ze zgrozy,
A boską białość rozpięłyby przede mną brzozy.
(https://pl.wikisource.org/wiki/Poezje_(Liebert,_1934)/ca%C5%82o%C5%9B%C4%87 – dostęp: 19.01.2024)

Masz pytanie? Skontaktuj się z nami